Anna Majchrzak: "Nie wolno niszczyć ludzi dla zabawy bądź władzy"
9 grudnia 2015
Rozmowa z Anną Majchrzak, przewodniczącą rady dzielnicy.
- Od trzech miesięcy na Białołęce trwa przesilenie polityczne. Nowa większość w radzie co prawda nie przedstawiła swoich kandydatów do zarządu, ale bez wątpienia chce zmienić prezydium rady, odwołać burmistrza i zmienić wszystkich przewodniczących komisji. Rządząca od 2006 roku Platforma Obywatelska ma być zepchnięta na margines. Dlaczego nie dopuszcza Pani do głosowania w sprawie odwołania siebie z funkcji przewodniczącej?
- Nie boję się odwołania, ale w życiu istnieją rzeczy, o które warto walczyć do końca. Jako przewodnicząca rady, wybrana jednogłośnie przez wszystkich radnych - walczę o to, aby mnie uczciwie potraktowano. Nic w mojej pracy jako przewodniczącej nie było złe. Do momentu opuszczenia Platformy Obywatelskiej przez troje radnych nie zgłaszano mi żadnych uwag. Jeśli są uwagi, radni powinni się ze mną spotkać i porozmawiać, a nie szkalować za pośrednictwem mediów. Jednak oni tego nie robią, gdyż chcą przejąć władzę moim kosztem. Na korytarzu każdy osobno mówi mi, że nie ma mi nic do zarzucenia i to tylko walka o władzę. Jeśli się poddam, mój głos nigdy nie będzie usłyszany. Walczę, bo nie wolno niszczyć ludzi dla zabawy bądź władzy.
- To chyba jednak zbyt osobiste podejście. Rada dzielnicy rządzi się prawami demokracji. Pełni Pani funkcję publiczną.
- Jako radna wybrana przez mieszkańców, którzy mi zaufali, walczę o to, aby poznali prawdziwą historię i niebezpieczeństwo zaistniałej sytuacji. Zostałam zdradzona. Ja, moje ugrupowanie i wszyscy mieszkańcy, którzy na nas głosowali, czyli blisko 14 tysięcy osób, którzy oddali głosy na zwycięską Platformę Obywatelską. Mieszkańcy zdecydowanie opowiedzieli się za naszymi rządami, a w nowym układzie nasz głos miałby być uciszony. Dlaczego? W imię tego, że kilku karierowiczów z Prawa i Sprawiedliwości, którzy nawet nie interesują się sprawami mieszkańców (czego dowodem jest nie tylko opuszczenie sesji, podczas której było wielu mieszkańców, ale i brak podjęcia dla nich jakichkolwiek działań), bo więcej czasu spędzają w siedzibie swojej partii niż w naszej dzielnicy, miałoby objąć władzę? Boimy się przede wszystkim tego, że nie dadzą sobie rady, bo nie mają doświadczenia i nastąpi paraliż inwestycyjny, a na to jako społeczność lokalna nie możemy sobie pozwolić. Na radnych spoczywa odpowiedzialność za prawidłowe i terminowe prowadzenie inwestycji, a Białołęka dziś to największy w Polsce plac budowy inwestycji oświatowych. Szkół, przedszkoli i żłobków budujemy w chwili obecnej dziewiętnaście.
- A jednak z zewnątrz wygląda to na zwykłe bronienie stanowisk. Dlaczego wykreśliła Pani punkt o odwołaniu przewodniczącej z porządku obrad sesji zwołanej ostatnio na wniosek opozycji i przerwała ją natychmiast po rozpoczęciu?
- Przypomnę, że tydzień wcześniej miało miejsce dokończenie sesji wrześniowej, a następnie miała odbyć się kolejna sesja, a na niej opiniowanie budżetu dzielnicy na 2016 r. i powołanie Rady Seniorów. Punkt o odwołaniu mnie z funkcji był także w tym porządku obrad. Niestety radni PiS i tzw. niezależni zbojkotowali obrady (wykreślając się z listy obecności i opuszczając urząd dzielnicy), a następnie złożyli wniosek o kolejną sesję z jednym punktem - odwołanie mnie. Zgodnie ze Statutem Dzielnicy wniosek o odwołanie przewodniczącego rady rozpatrywany jest na następnej sesji po tej, na której został zgłoszony. Jeżeli sesja rady została prawidłowo zwołana, otwarta, a następnie zamknięta z powodu braku kworum niezbędnego do rozpoczęcia obrad, to w istocie sesja ta z formalnego punku widzenia miała miejsce. Wniosek nie mógł być więc przedmiotem obrad następnej sesji. Nie ma natomiast przeszkód, żeby został zgłoszony ponownie na kolejnej. Powyższe stanowisko zostało potwierdzone przez jednego z najznamienitszych profesorów prawa administracyjnego.
Sesja została przerwana na prośbę radnych, gdyż mamy poważne wątpliwości prawne co do ważności uchwał podejmowanych z udziałem radnej Joanny Rabiczko, która nie figurowała przez kilka tygodni w rejestrze wyborców dzielnicy Białołęka, a to oznacza utratę prawa wybieralności, co z kolei wypełnia przesłankę wygaśnięcia mandatu radnej. Jeśli za kilka lat sądy zaczęłyby unieważniać uchwały podjęte z udziałem radnej Rabiczko, mogłoby to mieć bardzo złe skutki dla mieszkańców. Punkt o wygaszeniu mandatu pani Rabiczko był w porządku obrad i mógł być głosowany podczas sesji 18 listopada, ale to właśnie wówczas tzw. radni niezależni i PiS zerwali kworum uniemożliwiając prowadzenie sesji.
- Opozycja i wielu mieszkańców zarzuca Pani postępowanie antydemokratyczne. Skoro w radzie jest aktualnie inna większość, to niezależnie od tego, jak do tego doszło - powinna Pani pozwolić na oddanie jej władzy. Wówczas nowa ekipa weźmie odpowiedzialność za inwestycje, o których Pani mówi. Od oceny, czy sobie z nimi poradzą, są mieszkańcy.
- Nie zrobiłam nic, co byłoby sprzeczne z prawem. Wszystkie decyzje mają swoje potwierdzenie zarówno w Statucie Dzielnicy, jak i odrębnych dokumentach prawnych. Trzeba przede wszystkim pamiętać, że Białołęka nie jest samodzielną gminą, lecz jednostką pomocniczą miasta, w którym władzę obecnie ma Platforma Obywatelska i prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz. Ostateczne decyzje zawsze należą do pani prezydent i Rady Warszawy. A w naszej radzie nie jestem sama, choć to głównie ja jestem przedmiotem ataków. Za moimi decyzjami stoją murem radni: Agnieszka Borowska, Ilona Łącka, Zbigniew Madziar, Anna Myślińska, Magdalena Roguska, Waldemar Roszak, Paweł Tyburc i Elżbieta Świtalska.
Rozm. bw