Muzealny głos
8 czerwca 2007
Z radością przeczytałem tekst Piotra Oracza w ostatnim numerze "Echa" prezentujący pomysł zorganizowania białołęckiego muzeum.
Autor jest radnym dzielnicy Białołęka (Gospodarność), prezesem Fundacji AVE. |
Pamiętam entuzjastyczne przyjęcie zarów-no przez dzieci, młodzież jak i ludzi dorosłych interaktywnej wystawy "Jan Paweł II - nie tylko papież, ale i turysta", przygotowanej przy koś-ciele w Płudach w kwietniu 2005 roku przez kie-rowaną przeze mnie Fundację AVE i wolontariu-szy. Pierwotnie planowana na dwie niedziele, ze względu na rzesze odwiedzają-cych, prezentowana była ponad miesiąc. Fakt, nikt się nie nudził: na sześćdziesięciu metrach kwadratowych stworzyliśmy las, wybudowaliśmy sztuczną rzekę z praw-dziwymi rybami i drewnianym mostkiem, przez który każdy zwiedzający przecho-dził (to dla dzieci), prezentowaliśmy autentyczny kajak "Zum-Zum", w którym wielokrotnie pływał Karol Wojtyła oraz liczne autografy i z czasów biskupich, i pa-pieskich (to dla młodzieży), unikatowe turystyczne fotografie powiększyliśmy do znacznych rozmiarów, tak że zwiedzający czuli się uczestnikami wydarzeń: z Wojtyłą przynosili kajak, towarzyszyli mu w zaroślach, kiedy odmawiał brewiarz... (to dla starszych).
Niewątpliwie w przypadku naszej wystawy dodatkowym czynnikiem przyciąga-jącym była osoba papieża oraz czas instalacji (rocznica śmierci), mimo wszystko tamten sukces wskazuje, że ludzie oczekują na ciekawie, nieszablonowo zapre-zentowane treści ważne, choć niepopularne w rozumieniu rynkowym i przestrzeni masowej pop-kultury. Należy się zgodzić, że lokalna historia nie jest i nie będzie "produktem pierwszej potrzeby". Trzeba więc umiejętnie dotrzeć do grup docelo-wych. Inne zresztą w tej dziedzinie są oczekiwania autochtonów, inne przybyszów. Oto zupełnie niespodziewanie zamieszczony kilkakrotnie na łamach "Aveciarza" konkurs historyczny, w którym należało rozpoznać konkretne miejsce na Białołęce, przedstawione na starej fotografii, cieszył się ogromną popularnością, tak wśród seniorów, jak i ludzi młodych.
Od razu sugeruję rezygnację ze słowa muzeum lub obudowanie go "atrakcyj-nymi przymiotnikami", oddziaływującymi na wyobraźnię. Samo muzeum zaś, koja-rzące się dość monumentalnie, może być niewielkie, operujące jednak suges-tywnym, ujmującym sposobem przekazu. Ostatnio słyszałem, że Anglicy otworzyli park rozrywki, który docelowo ma zachęcać do... czytania książek! Tak, tak! Otóż wszystkie atrakcje nawiązują do scen, wątków i wnętrz z powieści Oskara Wilda.
Wiem, wiem, zagalopowałem się. Krzysztof Madej będzie mnie hamował. Jed-nak jako pragmatyk nie odkładałbym powstania muzeum na odległe lata. Skoro pojawia się idea, wzbudzająca pozytywny odzew ze strony najróżniejszych śro-dowisk - co w obecnych czasach nie jest częste - warto pójść za ciosem. Ruszajmy zatem już teraz z koncepcją - ona przecież musi wykrystalizować się na bazie różnych projektów. To z kolei wymaga czasu. Tak więc zmaterializowanie idei i tak nastąpi w dalszej przyszłości. Może więc ogłosić konkurs na najciekawszy pomysł zagospodarowania pomysłu? Przeszkodą z pewnością w tej materii nie będą fundu-sze. Wiadomo, że zarząd dzielnicy zdobył dodatkowy milion złotych na tegoroczne kulturalne przedsięwzięcia w naszej dzielnicy. Może więc ograniczyć nieco sześcio-cyfrowy budżet planowanego na placu przed ratuszem sylwestra i część środków przeznaczyć na organizację konkursu koncepcyjnego?
Drugą niezwykle ważną kwestią pozostaje zbiórka materiałów. Mamy już pew-ne doświadczenia. W ubiegłym roku przecież Krzysztof Madej oraz rada programo-wa BOK ogłosili zbiórkę dawnych zdjęć, dokumentów, celem powołania lokalnego archiwum. Chociaż pomysł prezentowany był szeroko na łamach lokalnej prasy, a auspicjami otoczył go BOK, nie znalazł oczekiwanego odzewu. Jednocześnie mło-dzież z Fundacji AVE spróbowała docierać indywidualnie do starszych mieszkańców. Choć w ciągu trzech miesięcy zebrano zaledwie kilkadziesiąt fotografii, niewątpliwie wytyczono właściwy kierunek dla ocalenia tego wszystkiego, co materialne i niema-terialne. Należałoby więc pomyśleć o powołaniu grupy wolontariuszy - miłośników (a może studentów?) historii, którzy zajmą się zbieraniem pamiątek przeszłości, także rozmaitych opowieści. Co prawda "Historia Białołęki i jej dzień dzisiejszy" wygenerowała z pamięci dawnych mieszkańców bardzo wiele, wydaje się, że równie dużo pozostaje do odkrycia i utrwalenia także w sposób dźwiękowy. I jest to chyba ostatni moment, aby tego dokonać.
Trzecią kwestią pozostaje konieczność zaangażowania czynnika społecznego, pozarządowego w realizację projektu. Nie tylko z uwagi na konieczność działań wolontariuszy także na etapie tworzenia przedsięwzięcia, ale także potem przy okazji jego obsługi. Może zatem w tym przypadku ma szansę zaistnieć koncepcja partnerstwa publiczno-prywatnego? Myślę, że ten postulat godny jest uwagi także w kontekście budżetu projektu (na co zresztą przy okazji różnych inwestycji lubi wskazywać obecny burmistrz, podkreślając, że dość łatwo wybudować placówkę kultury, trudniej ją potem z publicznych środków utrzymywać). Wspólny publiczno-prywatny sposób finansowania przedsięwzięcia z pewnością wymuszałby nieszablo-nowe działania i rozkładał wysiłek, którego w pierwszym odczuciu mogą bać się władze publiczne. Zresztą koncepcja muzeum nie musi oznaczać li tylko określo-nego miejsca, w którym zgromadzone zostaną materialne pamiątki przeszłości. To może być jedynie element większego projektu, który obejmowałby także np. ścieżki edukacyjno-historyczne po naszej dzielnicy.
Kiedy podekscytowany Piotrek Oracz powiedział mi o pomyśle muzeum biało-łęckiego, zażartowałem, żeby tworząc placówkę nie zapomnieć o liderze lokalnej Gospodarności Jerzym Smoczyńskim - wieloletnim burmistrzu gminy i dzielnicy. Ofertę podtrzymuję i myślę, że mnie i pozostałym radnym - członkom Gospodar-ności - uda się przekonać szefa, aby wyraził zgodę przynajmniej na własną wos-kową figurę. I wcale nie chodzi mi tutaj o podtekst polityczny, ale o zarezerwowa-nie miejsca w koncepcji muzeum także na najnowsze dzieje Białołęki. Okres samo-rządności naszej małej ojczyzny to zaledwie dekada, jednak - jakby nie patrzeć - o znaczeniu przełomowym, fundamentalnym, jakiego historia Białołęki nie pamięta.
Bartłomiej Włodkowski
avetki@wp.pl
Artykuł radnego Piotra Oracza z poprzedniego "Echa" spotkał się z niespodziewanie dużym odzewem. Jedni chwalili, inni wyśmiewali. Jednak zdecydowana większość Czytelników chce ocalić od zapomnienia nieliczne białołęckie pamiątki, jak choćby taki dom. Drewniane chaty znikają w błyskawicznym tempie. Może warto skorzys-tać z powiększonego budżetu kultury i zamiast jakiegoś fragmentu sylwestrowej zabawy (o ile zabawę taką można zaliczyć do działań kulturalnych), zrobić zdjęcia i opisać wszystkie drewniane domy na Białołęce. Zanim się zawalą.