Dramat Ryszarda Stańki. Koledzy zapewniają: nie zostawimy Ryśka
- Byliśmy superdrużyną w 1992 r. i teraz musimy pokazać, że jesteśmy nią cały czas. Na pewno Ryśkowi pomożemy, na pewno go nie zostawimy - zapewnia Piotr Świerczewski w rozmowie z Przeglądem Sportowym Onet. Ryszard Staniek znajduje się w bardzo ciężkiej sytuacji.
Ryszard Staniek był jedną z kluczowych postaci srebrnej drużyny Janusza Wójcika z igrzysk olimpijskich 1992. Staniek od lat nie utrzymywał kontaktu z dawnymi kolegami, ale dziś potrzebuje pomocy. Jak pisze jego żona Julita na portalu Zrzutka: "W zeszłym roku Ryszard miał udar mózgu. Jest osobą niepełnosprawną ze znacznym stopniem niepełnosprawności. Wymaga opieki i wsparcia osób trzecich przy wszystkich czynnościach życiowych. Nie ma czucia w obu nogach powyżej kostek, co powoduje, że często traci równowagę i potrzebuje pomocy przy poruszaniu się. Ma bardzo słabe napięcie mięśniowe. Stracił całkowicie wzrok w lewym oku, a w prawym choroba ciągle postępuje i widzi coraz gorzej".
- Byliśmy superdrużyną w 1992 r. i teraz musimy pokazać, że jesteśmy nią cały czas. Nie mogę jeszcze zdradzić jak, ale są pewne pomysły i na pewno Ryśkowi pomożemy, na pewno go nie zostawimy - zapewnia Piotr Świerczewski. Wiadomo też, że pomoc planuje PZPN, na razie jest dużo pomysłów i konkrety mają być przedstawione w najbliższym czasie.
Koledzy z boiska podkreślają ogromny talent Stańki. - Myślę, że Rysiek miał możliwości, żeby zdziałać sporo w piłce międzynarodowej. Gdybym z tamtej drużyny miał wybrać kogoś, kto się przebije, to on byłby w czołówce. Bo do aspektów piłkarskich dokładał pracowitość. Zresztą tak samo widzieli to w Hiszpanii, przecież zaraz po igrzyskach wyjechał do Osasuny. Ale nie poszedł dalej, czegoś mu zabrakło. Myślę, że może mentalnie nie był gotowy na rywalizację na Zachodzie. Mimo wszystko sam fakt, że poszedł do solidnego klubu Hiszpanii, pokazuje, że wysoko oceniano jego umiejętności - mówi Marek Koźmiński.
W szatni Staniek raczej był cichy, stonowany, siedział w rogu, rzadko zabierał głos. - Jak coś było trzeba, zawsze pomógł. Życzliwy chłopak, sympatyczny, na poziomie - mówi Piotr Świerczewski. - Normalny chłopak, nie gwiazdorzył, zawsze fajny do rozmowy - dodaje Koźmiński.
Ale, jak zaznaczają koledzy, na pewno zdystansowany. Z czasem coraz bardziej. Nie przyjeżdżał na spotkania rocznicowe, które organizował trener Janusz Wójcik. Spekulowano, że bardzo mocno przeżył samobójczą śmierć brata, że to przez nią obraził się na świat.
Źródło: przegladsportowy.onet.pl