Mehoffera: pożegnanie z dróżnikiem
12 września 2012
Kilkadziesiąt pociągów w ciągu jednego dnia pracy, a co za tym idzie tyle samo odebranych telefonów, zapisów w dzienniku, otwieranych i zamykanych szlabanów - dróżnicy z przejazdu na Mehoffera dziś jeszcze nie wiedzą, jakie będą ich losy po otwarciu wiaduktu.
- Jako dróżnik pracuję od 20 lat. Tutaj - na przejeździe przy Mehoffera od około siedmiu. Czy lubię swoją pracę? Tak, chociaż jest bardzo odpowiedzialna i wymaga wielkiej aktywności - mówi i trudno nie przyznać mu racji obserwując na czym polega jego zajęcie. Co chwilę dzwoni telefon - informacja od dyżurnego z Pragi lub Legionowa o zbliżającym się pociągu. Wtedy godzina połączenia musi skrupulatnie zostać wpisana do specjalnego zeszytu. Tam też minutę później znajduje się zapis o dokładnym czasie zamykania szlabanu.
- Dyżurny dzwoni na trzy minuty przed przyjazdem pociągu, minutę później zamykam szlaban. To wymaga wielkiej koncentracji. Tym bardziej, że akurat na tym przejeździe ruch pociągów jest naprawdę duży. To trasa Warszawa - Gdańsk. Są tu zarówno pociągi pospieszne, jak i podmiejskie, które teraz jeżdżą jeszcze częściej ze względu na lotnisko w Modlinie - mówi pan Andrzej ani na chwilę nie spuszczając wzroku z przejazdu i torów. To nawyk z minionych lat, kiedy nie było jeszcze telefonów komórkowych. Kiedyś zdarzało się, że podczas awarii telefonów dróżnik był zdany tylko na siebie.
- Wtedy było chwilami ciężko. Trzeba było mieć oczy dookoła głowy, obserwować semafory, żeby w porę zmknąć szlabany, tak by nie doszło do tragedii - opowiada. A takie się zdarzały. Kilka lat temu samochód otarł się o przejeżdżający pociąg, na szczęście nikomu nic się nie stało. W 2012 roku było gorzej. Wtedy na Mehoffera pod pociąg dostał się autobus. Jak mogło dojść do takiej tragedii? Dróżnik nie chce oceniać kolegi ani całej sytuacji. Podkreśla tylko, że wtedy jechały trzy pociągi...
Praca dróżnika wbrew pozorom łatwa nie jest, w końcu odpowiada on za wiele osób, każde najmniejsze opóźnienie może doprowadzić do wielkiej katastrofy. Dlatego też pan Andrzej podkreśla, że nigdy nie zdarzyło mu się przyjść do pracy nietrzeźwym.
Niestety dziś, być może w ostatnim dniu funkcjonowania szlabanów na Mehoffera, losy pana Andrzeja i jego trzech zmienników stanęły pod znakiem zapytania. Nie wiedzą ani kiedy, ani dokąd zostaną przeniesieni w chwili likwidacji przejazdu.
Anna Sadowska