Winda-pułapka na wiadukcie w Płudach
9 lutego 2015
O wyjątkowo pechowym poniedziałku może mówić mężczyzna, który utknął w windzie przy stacji na Płudach.
- To była jedyna czynna winda - mówi. - Mam chorą nogę, nie mogę chodzić po schodach. Wsiadłem, kabina ruszyła w dół i zatrzymała się w połowie drogi...
Starszy pan próbował wzywać pomoc. - W kabinie nie ma żadnych informacji, gdzie dzwonić w przypadku awarii, nie ma też sygnalizacji alarmowej - mówi uwięziony. W końcy udało mi się skontaktować z konserwatorem, który stwierdził, że teraz nie przyjedzie i żebym próbował radzić sobie sam, grzebiąc przy układzie sterującym. Wściekły kazałem żonie zadzwonić do ratusza, bo w końcu to na terenie dzielnicy są te windy, które wciąż nie działają - ostatnio wszystkie były sprawne chyba z miesiąc temu, a i to krótko. Przyjechała straż pożarna, przyjechał jeden z radnych, w końcu pojawił się też konserwator, który uruchomił windę. Ale trzy kwadranse w środku w zimnie i z chorą nogą musiałem odsiedzieć - wścieka się starszy pan.
Wszyscy mówią, że windy są dewastowane - dodaje. - Ale jeżeli już, to ze złości i bezsilności, bo co to za luksus, skoro wciąż nie działają? Usłyszałem, że na człowieka, który naprawi windę, mogę czekać nawet dwie godziny. A moje zdanie jest takie - jeżeli firma nie potrafi szybko doprowadzić jej do użytku, to zarządca powinien znaleźć inną, sprawniejszą.
Tym razem na szczęście wszystko skończyło się dobrze.
(red)