Tomasz Służewski - tak go pamiętamy
11 maja 2011
Kiedy wstawaliśmy o świcie, on dopiero co położył się spać. Próby teatralne trwały bardzo długo. Potem jeszcze spotkania ze znajomymi w knajpie. Rozmowy. Niekończące się rozmowy. Był człowiekiem nocy. Takiej jak u Bułhakowa - magicznej, twórczej, wyzwalającej energię.
Ta nasza młodość
To było tyle lat temu - powinny zatrzeć się daty, ślady, twarze. Wielu wydarzeń, wielu spraw z tamtego okresu dzisiejsi trzydziesto, czterdziestolatkowie już nie pamiętają, ale wystarczy kilka słów, tytułów, cytatów z granych wtedy sztuk, by emocje, obrazy i dźwięki towarzyszące życiu w Teatrze 13 powróciły z namacalną wręcz wyrazistością.Spotykając się dzisiaj i wspominając, zastanawiają nad niezwykłą intensywnością i kolorami tego czasu. Każde z nich, wtedy dwudziestolatków, marzyło o teatrze, o byciu na scenie, o wielkich teatralnych uniesieniach, sięgając marzeniami gwiazd. Ich marzenia spełniły się dzięki dwudziestoparoletniemu wtedy Tomkowi Służewskiemu. Premiery, spektakle, setki prób, tysiące wspólnie spędzonych godzin to było ich życie - chyba jedyne jakie wtedy mieli. Nic nie było ważne - tylko teatr. Jemu był dedykowany cały ich wolny czas. Próby często znajdowały bardziej swobodną kontynuację w ogródku kawiarni Literacka na Starym Mieście, toczone tam do późna rozmowy o powstających sztukach, wspólne śpiewy, spory i kłótnie, rozstania i powroty, śmiech i łzy - tak wtedy żyli.
Gorące emocje, jakie towarzyszyły tamtym czasom wracają dzisiaj w rozmowach przyjaciół, bliskich sobie osób, które, gdyby nie Tomek Służewski, pewnie nigdy by się nie spotkały i nie przeżyły aż tylu wspaniałych chwil.
Terapeuta
Ludzi ciągnęło do niego, bo rozmowa z nim była jak narkotyk. Z każdej coś wynikało. Nie podejmował tematów błahych. Od razu - a jednocześnie bardzo naturalnie - prowadził rozmówcę w świat sztuki, wartości, emocji, uczuć, polityki, spraw fundamentalnych. Można się było z nim nie zgadzać, ale nie można zaprzeczyć, że to co mówił pobudzało do działania, zmuszało do myślenia, inspirowało. Niejedna rozmowa "lądowała" na najwyższym poziomie emocji i kończyła się niemiło. A jednak ludzie do niego wracali...Spowiednik
Wiedział bardzo dużo. O uczuciach, miłościach, rozstaniach, przerwanych ciążach... Znajomi się przed nim otwierali. Posiadał niezwykle rzadką umiejętność - słuchał. Nocami w Literackiej i innych lokalach. Z biegiem lat "konfesjonałem" stał się jego dyrektorski gabinet. Na kanapie przy van Gogha siadali z czasem coraz poważniejsi ludzie - politycy, radni, aktywiści, działacze społeczni, artyści, ludzie sukcesu i ci mniej zaradni... Wiedział więcej niż którykolwiek ksiądz na Białołęce.Alkohol
Nie był ani alkoholikiem, ani pospolitym pijakiem, a jednak mocny trunek był nieodłącznym towarzyszem jego życia. Życia niezwykle trudnego, choć z pozoru wydawać by się mogło inaczej. Inteligencją wyrastał wysoko ponad przeciętność. Mało kto był w stanie zaspokoić jego potrzebę rozmowy, nadążyć za nim. Swego czasu udało się to Joannie, prawdopodobnie najważniejszej kobiecie w jego życiu i jedynej, która kochała go prawdziwie.Dyrektor profesjonalista
- Pierwszy raz spotkaliśmy się jakieś 12 lat temu przy okazji projektu warsztatów dziennikarskich dla młodzieży, które chciałem prowadzić w Gminnym Ośrodku Kultury - wspomina Krzysztof Madej. - Jako świeży absolwent studiów i narwany nauczyciel miałem dużo pomysłów na naprawę gminy i świata, ale małe wyczucie rzeczywistości. Dyrektor Służewski dość szybko sprowadził mnie na ziemię, zadając szereg praktycznych pytań: o sposób zagwarantowania stałej frekwencji na zajęciach, długookresowy plan zajęć, multimedialne ich urozmaicenie. Nie byłem na to wszystko gotowy, więc wycofałem swój pomysł. Pierwsze spotkanie z Tomaszem było dla mnie warsztatem profesjonalizmu. Wspólny język znaleźliśmy, gdy zaczęliśmy rozmawiać o potrzebie napisania "Historii Białołęki".Otwarty na inne zdanie
Potrafił wyciągać wnioski, także z popełnionych w swojej pracy błędów. - Kiedy w 2002 r. ukazało się pierwsze wydanie "Historii Białołęki", wśród powszechnego entuzjazmu pojawiło się kilka głosów wskazujących na luki i merytoryczne nieścisłości publikacji - wspomina Madej. - Tomasz nie obraził się, nie ignorował krytyków, lecz zainicjował działania na rzecz wydania poprawionej i uzupełnionej wersji. W pierwszej kolejności zaprosił do współpracy osoby zgłaszające krytyczne wnioski i sugestie. Podobnie było w trakcie ponadpięcioletniej działalności w radzie programowej BOK. Zdarzały się wątpliwości, różnice poglądów. Nie zawsze nasze amatorskie projekty spełniały kryteria profesjonalne, ale ostatecznie rozsądek i życzliwość dyrektora pozwalały iść naprzód - podsumowuje Krzysztof Madej.Bezbłędnie wyczuwał pasję
Bartłomiej Włodkowski przyszedł do Tomasza Służewskiego jakieś 10 lat temu. Dwudziestolatek, świeżo upieczony student, skromny organista z parafii w Płudach i dyrygent chóru, snuł wizję czterodniowego festiwalu kolędowego - ogólnopolskiego, a może nawet międzynarodowego. Do tego konkurs teatralny, gazeta festiwalowa, płyta CD, żywa szopka, integracja ludzi w różnym wieku i z różnych środowisk - od parafii po uczelnie. A wszystko siłami... kilkudziesięciorga dzieciaków z chóru Avetki, które niedługo potem dyrektor BOK zaczął nazywać "żołnierzami Bartka", bo byli karni i zdyscyplinowani. Nie zaśmiał się pod nosem, nie wykręcił brakiem pieniędzy. Zadawał mnóstwo pytań. Bardzo konkretnych. I z minuty na minutę coraz bardziej się uśmiechał.Zaufał. Dzięki tamtej, karkołomnej i ryzykownej decyzji sprzed 10 lat, grupa pozytywnie zakręconej młodzieży z Włodkowskim na czele mogła zacząć rozwijać skrzydła. Tomasz Służewski z autopsji wiedział, że pasja jest podstawą sukcesu. Nie mylił się. A dowodem na to są dziś liczne działania Fundacji Ave.
"Betlejem" wyrosło na czołowy festiwal kolędowy w Polsce i to nie tylko dzięki temu, że dyrektor otworzył podwoje ośrodka kultury, ale wciąż czuwał nad jego merytoryczną zawartością, ściągał profesorów Akademii Teatralnej, pokazywał przedsięwzięcie ważnym ludziom, podpowiadał, rozumiał potrzeby i był niezmiennie wymagający. Potem były kolejne działania Włodkowskiego - Juwenalia III Wieku, Twardowski, Dobry Rock, a ostatnio Białołęcki Uniwersytet Dzieci.
Prekursor
Tomasz Służewski z uwagą odnosił się do nowych pomysłów różnych ludzi i różnych organizacji. Zanim nadeszły oficjalne dyrektywy o konieczności wspierania przez samorząd organizacji trzeciego sektora - on już je wspierał. Kiedy jeszcze nikt w Warszawie nie myślał o programach edukacji kulturalnej dla dzielnic, on je po prostu realizował. Nie był tylko administratorem obiektu, ani tym bardziej zamkniętym w czterech ścianach twórcą. Białołęcki Ośrodek Kultury przez 14 lat jego dyrektorowania był organizatorem i animatorem wielu wydarzeń w dzielnicy, w której - gdy zaczął tu pracować - nie działo się zupełnie nic.Poza układami
Z biegiem lat coraz bardziej bał się o swoją przyszłość. Zdawał sobie sprawę z własnego profesjonalizmu, ale jednocześnie wiedział, że nie ma żadnego wsparcia politycznego w upartyjnionym mieście. I choć świetnie umiał rozmawiać z miejskimi urzędnikami, radnymi, burmistrzami, to jednocześnie wiedział, że oni wszyscy są mu zupełnie obcy, nie z jego świata, nie z jego teatru... Nie chciał, by po kolejnym donosie napisanym do władz przez obrażonych o "zmuszanie do wysiłku" pracowników, na jego miejsce przyszedł ktoś z politycznego rozdania. Ten strach nasilił się w ostatnich latach, po tym, jak białołęcka władza oczekiwała od niego zatrudnienia w BOK pewnej osoby, co rzekomo miało dać wsparcie w głosowaniach rady Warszawy w sprawach ważnych dla Białołęki.Niespisane wspomnienia
Wówczas czuł się jakby go ktoś "wykąpał w szambie". Ta propozycja była całkowicie poza jego sposobem myślenia. Nie zatrudnił wskazanej osoby. Chciał napisać wspomnienia. Kiedyś, w dalekiej przyszłości... Miały być takie jak "Mistrz i Małgorzata". Obnażające obłudę. Zapewne przypuszczał, że ma na to bardzo dużo czasu.Nie stosował taryfy ulgowej ani wobec siebie, ani pracowników i partnerów różnych przedsięwzięć, ani nawet, a może przede wszystkim - wobec swoich aktorów. Wybuchał. W czasach wszechpotężnych układów i kolesiostwa bycie z nim na "ty" z niczego nie zwalniało.
Sen
Tomasz Służewski zmarł około piątej rano w wielkanocny poniedziałek. Tej nocy przyśnił się Beacie Wronie. Przekotłował ją po warszawskich teatrach i miejscach spotkań przyjaciół sprzed lat. Załatwiali przy okazji mnóstwo spraw, spotykali różnych ludzi. Sceneria snu była bardzo dziwna. Także niektóre teatry były dziwne. Jeden z nich miał tylko trzy ściany i dach, nie było w nim sceny, a jedynie krzesła dla widzów. - Właśnie tu Tomek oświadczył nagle, że musi już iść - mówi Beata. - Powiedział, żebym sama pozałatwiała wszystkie sprawy, których nie zdążyliśmy załatwić razem. Pytam zaskoczona: Jak to mnie zostawiasz? Tu? Samą?- Ty sobie poradzisz, a ja już naprawdę muszę lecieć... - odpowiedział.
Modlitwa
Spoczął na Powązkach, gdzie za jego duszę modliło się mnóstwo ludzi. Prośbę o reinkarnację otrzymał także Lama Ole Nydahl, a przyjaciele podczas praktyki phowa w warszawskim ośrodku medytacyjnym Buddyzmu Diamentowej Drogi prosili o jego odrodzenie w Czystej Krainie Buddy Nieograniczonego Światła, gdzie zapewnione są wszystkie warunki do dalszego duchowego rozwoju.Tomasza Służewskiego wspominali: Magdalena Bauer, Monika Dąbrowska, Agnieszka i Piotr Gortatowiczowie, Jola i Krzysztof Katnerowie, Mariusz Lipski, Piotr Lisiecki, Krzysztof Madej, Aleksandra Szeska-Plewako, Agnieszka Szydłowska, Filip Tarka, Agnieszka i Bartek Włodkowscy, Beata Wrona, Paweł Zygmunciak