Moja dzielnica płotami podzielona. "To zaszło za daleko"
19 maja 2017
Już nawet deweloperzy przyznają, że ogrodzeń na nowych osiedlach jest za dużo. Tymczasem na Białołęce wciąż rosną kolejne płoty.
"Mój dom murem podzielony / Podzielone murem schody / Po lewej stronie łazienka / Po prawej stronie kuchenka" - śpiewał prawie 30 lat temu Kazik Staszewski. Wówczas chodziło o podział Berlina, dziś - jeśli potraktować temat mniej poważnie - mógłby to być hymn deweloperów. Ogromna większość budowanych w ostatnich latach osiedli jest nie tylko ogrodzona, ale dodatkowo podzielona różnej maści płotami, płotkami i płoteczkami.
- Każdy kraj ma swoją specyfikę, np. Skandynawów interesują ogólnodostępne sauny, umieszczone na osiedlach, a Polaków ogrodzenia - mówił na konferencji Warsaw Days 2017 Marcin Bańka, analityk rynku Skanska Residential Development Poland, jako ilustrację pokazując plażę pogrodzoną parawanami. - Wydaje mi się, że polski pęd do grodzenia zaszedł już za daleko.
- Zamykanie osiedli to jedynie fikcja bezpieczeństwa, która zmienia okolicę w system więziennych spacerniaków! - pisali we wrześniu aktywiści żoliborskiego oddziału Miasto Jest Nasze. - Płot ogranicza dostępność przestrzeni, które powinny być publiczne, a to, przed czym próbujemy się odgrodzić, przenosi się parę metrów dalej.
Jak widać na mapie Urzędu m.st. Warszawy, poziom mistrzowski w grodzeniu osiągnęli deweloperzy i mieszkańcy na wschodniej Białołęce. Co jeszcze pozostało do ogrodzenia? Kanał Bródnowski? Głębocka? Czekamy na pomysły.
(dg)