REKLAMA

mazowsze BO 2025 1mazowsze BO 2025 2mazowsze BO 2025 0

Włóczędzy Dharmy

tytuł oryg.: The Dharma Bums
autor: Jack Kerouac
przekład: Marek Obarski
wydawnictwo: Replika
wydanie: Poznań
data: 6 maja 2025
forma: książka, okładka twarda
wymiary: 145 × 205 mm
liczba stron: 336
ISBN: 978-83-6836435-4

Inne formy i wydania

książka, okładka twarda  2025.05.06

Jedna z najsłynniejszych powieści Jacka Kerouaca, otaczana nabożnym wręcz kultem przez czytelników na całym świecie.

Środowisko artystycznej bohemy San Francisco. Ray Smith i Japy Rider wkraczają w nie jako młodzi buntownicy zafascynowani buddyzmem. Na jednym z wieczorów poetyckich rodzi się idea wyprawy w góry Sierra Nevada. Bohaterowie pragną - wzorem mnichów zen - odnaleźć tam Dharmę, czyli Prawdę.

Włóczędzy Dharmy są niczym almanach doświadczeń pokolenia bitników. Narkotyczne eksperymenty, przypadkowy seks, alkoholowe maratony to nieodłączne aspekty ich barwnej egzystencji. To też opowieść o nieustającej walce z osamotnieniem i o przetrwanie.

Fragment

Pod koniec września 1955 roku wskoczyłem w samo południe do pociągu towarowego, jadącego na północ w kierunku Santa Barbara, i pożegnałem Los Angeles na platformie wagonu, kontemplując na wznak, z wypchanym tobołkiem pod głową i założonymi nogami, sunące po niebie obłoki. Był to lokalny pociąg, który kończył bieg w Santa Barbara, toteż zamierzałem przespać się na plaży i rano złapać miejscowy skład, odchodzący do San Luis Obispo, lub nawet pierwszorzędny towarowy o siódmej, jadący bezpośrednio do San Francisco. Gdzieś w pobliżu Camarillo, gdzie postradał zmysły, leczył się w szpitalu psychiatrycznym i powrócił do zdrowia Charlie Parker, zjechaliśmy na boczny tor, by przepuścić pociąg nadjeżdżający z przeciwka. Wtedy to wskoczył do wagonu niepozorny, chudy włóczęga. Nieco zaskoczony moją obecnością usadowił się na drugim końcu platformy i położył w milczeniu, podkładając pod głowę swój nędzny tłumoczek i nie spuszczając ze mnie wzroku. Niebawem rozległ się przeszywający gwizd, gdy jadący na wschód towarowy przetoczył się z dudnieniem po głównym torze, i ruszyliśmy dalej. Powietrze oziębiło się i znad morza nadpływała mgła, gęstniejąca nad ciepłymi dolinami na wybrzeżu. Zarówno niepozorny włóczęga, jak i ja zrazu opatuliliśmy się ciepłymi ciuchami, ale na zimnej stalowej podłodze nie zdało się to na nic, toteż wstaliśmy obaj i przechadzaliśmy się tam i z powrotem, podskakując i klepiąc się po ramionach dla rozgrzewki, każdy w swoim kącie wagonu. Wkrótce zjechaliśmy znów na boczny tor na węźle kolejowym w pewnym miasteczku. Gdy tak staliśmy na bocznicy, pomyślałem, że potrzeba mi butelczyny tokaju, by wypełnić sobie zimną wieczorną podróż do Santa Barbara.

- Czy popilnujesz mi rzeczy, kiedy pobiegnę kupić wino? - zapytałem włóczęgę.

- Jasne - odparł.

Zeskoczyłem na pobocze i przebiegłem przez autostradę 101 do sklepu, gdzie kupiłem oprócz butelki wina chleb i trochę cukierków. Wróciłem pędem do pociągu, który stał jeszcze kwadrans na bocznicy w ciepłym, nasłonecznionym miejscu. Wiedziałem jednak, że wraz z zapadającym zmierzchem nadejdzie chłód. Chudy włóczęga usiadł w swym zakątku do mizernej kolacji, złożonej z maleńkiej puszki sardynek. Zrobiło mi się go żal, więc podszedłem doń i powiedziałem:

- Może napijesz się trochę wina na rozgrzewkę? A może poczęstujesz się chlebem z serem?

- Jasne - odrzekł.

Odniosłem wrażenie, że jego stłumiony, łagodny głos dochodzi jakby ze środka zamkniętego pudełka. Pomyślałem, że bierze się to stąd, iż mój rozmówca jest nieskory uwierzyć w swoje siły. Ser kupiłem trzy dni temu w Mexico City, zanim wyruszyłem w długą drogę tanim autobusem, kursującym do samej granicy w El Paso, przejeżdżając dwa tysiące mil z okładem przez takie miasta, jak Zacatecas, Durango i Chihuahua. Włóczęga zjadł z apetytem chleb z serem i napił się wina ze smakiem i wdzięcznością. Sprawiło mi to radość. Przypomniałem sobie wersy z Sutry diamentowej, która mówi: ,,Praktykuj miłosierdzie, nie przywiązując wagi do tego, by zrozumieć, czym jest dobroczynność, gdyż miłosierdzie to tylko słowo".

Byłem wówczas bardzo gorliwy i osiągnąłem niemal doskonałość w praktykowaniu codziennej modlitwy. Dopiero później stałem się małym hipokrytą, trochę zmęczonym odklepywaniem pacierzy niedowiarkiem i cynikiem, który nie przykłada zbyt wielkiej wagi do czczych słów. Obecnie, z wiekiem, jestem jakby bardziej bezstronny... Lecz wówczas wierzyłem naprawdę w miłosierdzie, dobroć, pokorę i gorliwość, w bezgraniczny spokój, mądrość i ekstazę. Wierzyłem w to, że jestem starożytnym bhikku, który we współczesnym ubraniu wędruje po świecie (zwykle zataczając łuk od Nowego Jorku do Mexico City i San Francisco), ażeby zatoczyć krąg Prawdy czy Dharmy i zasłużyć na to, by zostać przyszłym buddą (przebudzonym) i przyszłym bohaterem w raju. W owym czasie nie znałem jeszcze Japhy'ego Rydera, z którym los zetknął mnie w tydzień później, ani też nie słyszałem nic o ,,włóczęgach Dharmy", chociaż sam byłem doskonałym włóczęgą Dharmy i uważałem siebie za świętego wędrowca. Spotkanie z niepozornym włóczęgą w wagonie umocniło mnie w wierze, gdy po rozgrzewającym winie rozwiązał mu się język, a on wdał się ze mną w długą rozmowę i w końcu wyjął małą karteczkę z modlitwą świętej Teresy, w której obiecywała, że powróci po śmierci na ziemię, co objawi się deszczem róż spadających z nieba, i pozostanie tutaj na zawsze, by służyć wszystkim żyjącym stworzeniom.

- Skąd to masz? - zapytałem.

- Och, wyciąłem tę modlitwę z jakiegoś magazynu w pewnej czytelni w Los Angeles kilka lat temu. Odtąd nie rozstaję się z nią.

- I czytasz ją, siedząc po turecku w wagonie towarowym?

- Kilka razy dziennie.

Nie powiedział nic ponadto i nie rozwodził się więcej na temat świętej Teresy. Nie wywyższał się z powodu swojej religijności i nie mówił prawie nic o sobie. Należał do ludzi, którzy nie przywiązują większej wagi do tego, czy przechodzą główną ulicą, czy błądzą w dzielnicy nędzy. Jeśli jakiś gliniarz szturchnie takiego włóczęgę, ten oddali się w pośpiechu i zniknie w tłumie. A kiedy na dworcu towarowym kręci się zbyt wielu ładowaczy, żaden z nich nie wypatrzy niepozornego włóczęgi, który zaszył się w krzakach, wyczekując na sposobność, by wskoczyć ukradkiem do wagonu. Gdy powiedziałem mojemu współpasażerowi, że zamierzam następnej nocy podróżować Zipperem, wspaniałym towarowym, który pędzi jak błyskawica, odparł:

- Ach, masz na myśli Midnight Ghost?

- Czy tak nazywasz Zippera?

- Pewnie byłeś kolejarzem? - odpowiedział pytaniem.

- Tak, byłem krótko hamulcowym na SP.

- Cóż, włóczędzy nazywają ten pociąg Midnight Ghost, bo jeśli zamelinujesz się na nim wieczorem w LA, rano wysiądziesz w San Francisco, tak szybko mknie ta maszyna.

- Osiemdziesiąt mil na godzinę, tatuśku.

- Racja, ale też można przemarznąć w nim na kość, kiedy pędzi wzdłuż wybrzeża na północ do Gavioty i skręca za Surf.

- Racja, że skręca za Surf, a potem mknie przez góry na południe za Margarita.

- Tak, racja. Jeździłem Midnight Ghost tyle razy, że nie zliczę.

- Ile lat temu opuściłeś dom?

- Więcej niż zliczę, jak myślę. A pochodzę z Ohio.

Pociąg ruszył. Wiatr znów niósł chłód i mgłę, toteż przez następne półtorej godziny robiliśmy wszystko, co w ludzkiej mocy, by nie zamarznąć na śmierć i przestać szczękać zębami. Opatuliłem się grubo i starałem się medytować o cieple, o rzeczywistym cieple Boga, ażeby siłą woli pokonać zimno. A kiedy to zawiodło, zacząłem podskakiwać i wymachiwać rękami, przytupywałem, klaskałem w dłonie i śpiewałem. Niepozorny włóczęga okazał się bardziej cierpliwy niż ja i wylegiwał się po prostu przez resztę podróży, rozmyślając o swoich sprawach. Szczękałem zębami, zsiniały mi wargi. Wreszcie wypatrzyliśmy z ulgą wyłaniające się z mroku znajome góry wokół Santa Barbara. Wkrótce pociąg zatrzymał się na torowisku. Tutaj noc była ciepła i gwiaździsta. Rozgrzaliśmy się więc szybko.

Pożegnałem niepozornego włóczęgę świętej Teresy na skrzyżowaniu, gdzie wyskoczyliśmy z pociągu. Zamierzałem przenocować na plaży opatulony kocami, gdzieś dalej u podnóża klifu, by nie wyśledzili mnie gliniarze i nie zabrali do aresztu.

Nad żarem ogniska piekłem kiełbaski na świeżo ściętych i naostrzonych przeze mnie patykach, natomiast w dołkach z żarem podgrzałem puszkę fasoli i drugą z makaronem z serem. Po wyśmienitej kolacji napiłem się wina, które niedawno kupiłem, i rozkoszowałem się jedną z najprzyjemniejszych nocy w moim życiu. Brodziłem w wodzie i zamoczyłem się trochę, a potem stałem z podniesioną głową, wpatrując się we wspaniałe nocne niebo - wszechświat Awalokiteśwary, mroczny kosmos rozświetlony diamentami gwiazd, jakże cudowny.

- Więc, Ray - powiedziałem zadowolony - zostało ci ledwie parę mil do celu. Osiągniesz go!

Biegałem boso, tylko w kąpielówkach, rozczochrany i szczęśliwy, skakałem w blasku księżyca, plułem, piłem wino i śpiewałem na cały głos, ciesząc się życiem. Samotny i swobodny na dzikiej plaży tańczyłem na miękkim piasku, ukołysany szumem fal i oczarowany migotaniem dziewiczych gwiazd o ciepłym blasku. Gwiazdy odbijały się na grzbietach fal, tańcząc wraz ze mną, zarówno na niebie, jak i w zwierciadle oceanu.

Rozpalone w żarze puszki były tak gorące, że nie mogłem wyjąć ich gołymi rękami. Włożyłem więc dobre, stare kolejarskie rękawice, by nie oparzyć dłoni, to wszystko. Czekając, aż jedzenie w puszkach nieco ostygnie, popijałem wino i rozmyślałem. Siedziałem ze skrzyżowanymi nogami i zastanawiałem się nad swoim życiem. Tu czy tam, jaką to stanowiło różnicę? Co przyniesie mi przyszłość?

Wino zaostrzyło apetyt. Rzuciłem się więc łapczywie na pieczone kiełbaski, obgryzając je na opalonym patyku. Potem wypakowałem z tłumoczka starą łychę i zagłębiłem ją w puszce, pochłaniając z apetytem - mniam! mniam! - gorącą fasolę z wieprzowinką i makaronem, przyprawiając jedzenie odrobiną morskiego piasku, który przykleił się do łyżki.

,,Ile ziarenek piasku znajduje się na tej plaży? - zastanawiałem się. - Patrzcie! Na niebie jest tyle gwiazd, ile ziarenek piasku! (Mniam, mniam!) A w takim razie ileż ludzkich istot, ileż stworzeń żyło we wszechświecie od samego początku świata? Czemu ubrdałem sobie, że można policzyć ziarenka piasku na tej plaży i na każdej planecie we wszechświecie, i w każdym z dziesięciu tysięcy mroźnych kosmosów, skoro tej niezmiernej sumy ziarenek piasku nie da się wyliczyć ani w systemie IBM, ani w systemie Burroughsa? (Łyk wina). Nie wiem dokładnie, ale to musi być, licho wie, ile trylionów czy sekstylionów gwiazd, a może niewiernych, spadających niezliczonymi kaskadami z nieba, płonących róż, które słodka święta Teresa i ów niepozorny staruszek ukazali ci na niebie wraz z przeczystymi liliami!"

Po kolacji wytarłem usta czerwoną apaszką, którą zawiązałem na szyi, i zmyłem naczynia w słonej morskiej wodzie. Potem wałęsałem się trochę po plaży, kopiąc pecyny mokrego piasku, wytarłem naczynia, zapakowałem je wraz ze starą łyżką z powrotem do przeżartego solą tobołka i położyłem się na plaży, otuliwszy kocem. Obudziłem się nagle w środku nocy, zadając sobie pytanie: ,,Och, gdzie jestem? Co to za dziwny mecz koszykówki, który rozgrywam z wiecznością wraz z tymi wszystkimi wesołymi dziewczętami w starym domu mojego życia, pod który właśnie ktoś podkłada ogień? Czy się pali?". Okazało się, że to tylko fale przypływu rozbijają się gwałtownie tuż przy moim kocu.

,,Jestem nieugięty i odwieczny jak koncha" - powtarzałem sobie i zasnąłem. Śniło mi się, że z ogromnego bochenka życia pozostały mi trzy ostatnie kromeczki oddechu... ,,Ach, biedny ludzki umyśle - mówiłem - biedny samotniku na plaży nad ogromnym oceanem, którego bacznie obserwuje wszystkowiedzący Bóg". I śniłem potem o swoim dawnym domu w Nowej Anglii, o moich malutkich kociętach, próbujących dogonić mnie na drogach całej Ameryki, i o mojej matce, niosącej tobołek na plecach, i o ojcu goniącym widmowy pociąg. Śniłem, a kiedy się obudziłem o szarzejącym świcie, ujrzałem to, czego się spodziewałem (już dawno, a teraz potwierdziło się, kiedy zauważyłem, że widnokrąg przesuwa się, jakby dekorator sceny starał się pośpiesznie umieścić wszystko na swoim miejscu, by przekonać mnie, że świat jest rzeczywisty), po czym obojętnie przewróciłem się na drugi bok i znów zasnąłem.

- Wszystko jedno - usłyszałem swój własny głos płynący w pustce, w której pogrążyłem się podczas snu.

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki

REKLAMA

mazovia 20250625 2mazovia 20250625 0

REKLAMA

biedronka 035 1biedronka 035 2

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

smaki zycia 2024-09-03 2smaki zycia 2024-09-03 0

REKLAMA

koneser lato 2025 2koneser lato 2025 0

REKLAMA

refleks chlodnictwo 2024-11-21 3refleks chlodnictwo 2024-11-21 0

REKLAMA

cemat box 1cemat box 2cemat box 0

REKLAMA

REKLAMA

san giovani ogolny 2021-09-29 nowy 1san giovani ogolny 2021-09-29 nowy 2san giovani ogolny 2021-09-29 nowy 0

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

REKLAMA

Promocje Cyfrowe.pl
Promocje Cyfrowe.pl
Promocje Cyfrowe.pl