Długa i barwna historia krótkiej uliczki
15 maja 2015
Po naszej krótkiej notatce o Oczeretu, równie krótkiej i prawdopodobnie najkrótszej ulicy na Białołęce, list do redakcji przysłała pani Anna Koczwarska. Wspomina w nim dzieje tego miejsca. Okazuje się, że to okolica z długą i barwną historią!
Oczeretu to chyba najkrótsza ulica na Białołęce. O ile w ogóle można ją nazwać ulicą. Tabliczki nazewnicze są, ale jezdni nie ma. Linię ulicy wyznacza ogrodzenie posesji nr 1. Oczeretu ma bowiem parę metrów długości i kończy się w lesie. Ulica ta, jak wszystkie w tej okolicy, była piaszczysta - biegła grzbietem jednej z tutejszych wydm.
Po wojnie i przyłączeniu Białołęki do Warszawy zmieniono nazwy ulic, a domom przypisano nowe numery.
Na rogu ulicy Oczeretu i Srebrnogórskiej, pod numerem 1, stał pobudowany w 1912 r. dom moich dziadków - Aleksandra i Marii Korniłow. Był to dom drewniany z osobnymi schodami prowadzącymi na poddasze, które latem często było zamieszkiwane przez rodzinę lub znajomych przyjeżdżających na letnisko. W domu tym do końca życia mieszkali mój ojciec i jego starsza siostra Eugenia. Ciocia nie założyła rodziny i nie miała własnych dzieci, ale pracując na tym terenie jako położna pomogła w przyjściu na świat wielu dzieciom urodzonym w tej okolicy od połowy lat dwudziestych do początku lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Przemierzając rowerem lub na piechotę rozległe tereny dzisiejszej dzielnicy znała chyba wszystkie rodziny i chyba wszyscy ją znali. W okresie późniejszym, kiedy z powodów zdrowotnych musiała zrezygnować z tej pracy, zatrudniona została w przychodni na ul. Majorki jako pielęgniarka.
Nieco dalej po drugiej stronie ulicy, ale z numerem ulicy Srebrnogórskiej, stała drewniana willa typu "świdermajer" należąca do braci Han (nie znam pisowni tego nazwiska). Na dole mieścił się sklep. Po wybuchu wojny bracia Han okazali się być Niemcami. Mój stryj widział starszego z nich w mundurze Wehrmachtu jadącego konno po jednej z białołęckich ulic. Po wojnie w domu tym zamieszkało kilka rodzin: państwo Hałatkiewicz, Kruszewscy, pani Jankowska i pani Helena Ogórek. W latach siedemdziesiątych lokatorów wykwaterowano z uwagi na zagrożenie pożarowe (instalacja elektryczna). W budynku zaczęli przebywać "żule" raczący się alkoholem, którzy prawdopodobnie zaprószyli ogień, co spowodowało ostateczne jego zniszczenie ok. 1975 r. Nieco wcześniej przybyła do tego domu rodzina o nazwisku Winogrodzcy, która podawała się za spadkobierców dawnych właścicieli. Przyjeżdżali na kilka dni przez kolejne dwa lata, spali na podłodze w wykwaterowanym domu. Ich dzieci bawiły się z nami. Starszy chłopiec miał na imię Donat.
Za posesją Hanów była parcela Śliskich. W czasie wojny podpisali volkslistę i po 1945 roku już się nie pojawili. Po wojnie zamieszkali w tym domu państwo Bedełek, którzy wrócili z robót przymusowych w Rzeszy.
Następna parcela nie miała właściciela, dalej był dom Neubauerów i znowu pusta parcela. Wszystkie one jednak nie miały adresu na ul. Głowackiego, lecz na ulicy Kościuszki (obecnie Uniwersału) lub Zagłoby (obecnie Wczele).
Na końcu, pod nadanym po wojnie numerem Oczeretu 2 stał dom Włodzimierza Gintowt-Dziewałtowskiego - jednego z założycieli i prezesa Towarzystwa Przyjaciół Osiedla Srebrna Góra - Wiśniewo i okolic. Pan Dziewałtowski był emerytowanym rotmistrzem kawalerii, uczestnikiem wojny polsko-bolszewickiej, patriotą i działaczem społecznym. Na organizowanych obchodach świąt państwowych, np. 3 Maja pojawiał się w mundurze wojskowym z szablą u boku. Bardzo przeżył wybuch drugiej wojny, klęskę wrześniową i okupację. Niestety, nie doczekał końca wojny. W nieistniejącym obecnie domu mieszkała prawie do końca życia jego jedyna córka Gienia - urodziwa i zdolna dziewczyna ukończyła studia inżynierskie. Nie miała dzieci. Nieruchomość podobno zapisała jakiejś rodzinie z Henrykowa w zamian za opiekę na stare lata.
Po wojnie i śmierci pani Wiśniewskiej - właścicielki nie sprzedanych parceli - wszystkie te tereny przeszły na własność skarbu państwa. Obszar ten przeznaczono do zalesienia i obsadzono lasem sosnowym z domieszką wierzby i w ten sposób dawną ulicę objęła w swoje posiadanie przyroda.
Jako miejscową ciekawostkę pragnę podać, iż przed wojną, mniej więcej na przełomie lat 20. i 30., na południowym zboczu wydmy położonej przy ulicy Uniwersału, pomiędzy ulicami Srebrnogórską i Wczele, grupa bawiących się nastolatków, a wśród nich mój stryj Leszek (młodszy brat ojca) wykopała urny zawierające prochy i metalowe ozdoby. Po naradzie z dorosłymi urny zaniesiono do nauczycielki, lecz ta nie wiedziała, co z nimi zrobić. Ostatecznie zaopiekował się nimi posterunek policji, a po jakimś czasie przybyła grupa archeologów, która wydobyła resztę artefaktów z przypadkowo odkrytego przez dzieci cmentarzyska. W atlasie historycznym Polski z połowy lat siedemdziesiątych z dumą przeczytałam nazwę "Warszawa-Płudy" na mapie z zaznaczonymi najstarszymi śladami osadnictwa sprzed 10 tysięcy lat. Według tego atlasu była to jedna z najdalej na północ położonych osad na ziemiach polskich.
Anna Koczwarska
.