Co się stało z naszą klasą?
21 marca 2008
Trawestując znaną piosenkę Jacka Kaczmarskiego, po dłuższej bytności na portalu Nasza-klasa, na tytułowe pytanie odpowiadam, że chyba nic złego.
Autor jest historykiem, sekretarzem rady osiedla Białołęka Dworska. |
Kiedy w pamiętnym 1989 roku szliśmy do zawodó-wek, techników czy liceów, była to naprawdę podróż w inne światy. I nie chodzi tu nawet o kwestie ekonomicz-ne - ostatecznie wtedy często robotnik zarabiał więcej od inżyniera, nie mówiąc już o humaniście. Raczej o aspiracje edukacyjne, potrzeby kulturalne etc.
Po latach te różnice bardzo zmalały, nie tylko z po-wodu szerszego oddziaływania kultury masowej. Rów-nież nie dlatego, że wchodząc w określone role społeczne mam i ojców bardzo się upodobniamy, ale przede wszystkim dlatego, że nasze życie okazało się bardziej elastyczne i zmienne, niż mogliśmy tego oczekiwać 20 lat temu. Nawet najwięksi miłośnicy Joyce'a i Kanta musieli dość szybko zapoznać się z podstawami księgo-wości albo wiedzą na temat parametrów betonu, by nie zginąć na współczesnym rynku pracy. Z kolei zawodówki wcale nie okazały się drogą donikąd, i nie chodzi mi tu nawet o zachwyty nad polskim hydraulikiem, lecz o to, że bardzo wiele osób po ukończeniu szkół zawodowych decydowało się zdawać matury, a potem iść na studia.
Po latach okazuje się też, że mamy zbliżone hobby. Większość z nas bardzo lu-bi wszelkiego rodzaju podróże. Trudno powiedzieć, czy jest to spowodowane faktem, że wkraczaliśmy w dorosłe życie tuż po obaleniu "żelaznej kurtyny" i wol-ność podróżowania była tego najwidoczniejszym przejawem, czy po prostu dlatego, że białołęczanie z natury mają coś z podróżników.
Bez względu na to, co w swoim czasie sądziliśmy o swoich szkołach, chyba cał-kiem przyzwoicie wyposażyły nas na dalszą drogę. W tym miejscu pozwolę sobie ciepło wspomnieć moich nauczycieli historii i geografii - Irenę Żurawek, Jana Jacka Kołakowskiego, Elżbietę Najder oraz bibliotekarkę Krystynę Frankiewicz, która nie tylko wypożyczała nam książki, ale dbała o poszerzanie naszych horyzontów inte-lektualnych i nie bała się w latach osiemdziesiątych opowiadać o Katyniu. Co cie-kawe, zdałem sobie ostatnio sprawę, że więcej inspiracji poznawczych zawdzię-czam podstawówce niż liceum.
Z wyżej wymienionymi podstawówkami łączy mnie status nie tylko ich ucznia, ale też - przez krótki czas - nauczyciela. Z dużą radością odświeżyłem sobie pa-mięć o swoich uczniach, dochodząc do wniosku, że radzą sobie w życiu równie dobrze, jak moje pokolenie, albo nawet lepiej. Jest to już zdecydowanie generacja asertywna wobec świata i bez kompleksów. Potrafiąca bez większych problemów łączyć pracę ze studiami, zmieniać miasta i kraje swojego pobytu, ale także - jeśli wybrany kierunek edukacji czy zajęcie okazało się rozczarowaniem, szybciej po-dejmować decyzje o zmianie. My chyba byliśmy bardziej asekuranccy. Zauwa-żyłem też, że spora część moich uczniów ma już dzieci w wieku mojego. To też pokazuje, jak po latach znikają wszystkie różnice, także pokoleniowe.
Krzysztof Madej