Agresywne psy zagryzły domowego kota. Co zrobiła policja?
26 marca 2022
Mieszkańcy okolic Mochtyńskiej boją się o bezpieczeństwo swoich czworonogów, a nawet dzieci biegających po okolicznych łąkach. Jak donoszą, w ich sąsiedztwie doszło ostatnio do kilku groźnych incydentów z udziałem mieszkańca jednego z bloków, będącego właścicielem dwóch niebezpiecznych psów.
Jak przekazali nam czytelnicy, w rejonie Mochtyńskiej zostało już pogryzionych kilka psów a niedawno zagryziony został kot. Z ich relacji wynika, że za ataki odpowiedzialny jest właściciel dwóch amstaffów, wyprowadzający je na polanę bez smyczy i bez kagańców.
"Chyba sprawia mu to przyjemność"
- Jak widzę tego pana z psami na spacerze, to staram się obrać inną trasę spaceru - mówi nasz rozmówca.
Bez kagańca, bez opieki. Agresywny pies postrachem osiedla
Pitbull wybiegł z klatki schodowej jednego z bloków i w okamgnieniu zagryzł małego yorka. Właściciel rzucił tylko "przepraszam".
- Właściciel czworonogów widząc to zmienia kierunek i idzie w naszą stronę. To wygląda jakby celowo starał się doprowadzić do konfrontacji ze swoimi agresywnymi psami.
- Temu panu chyba sprawia przyjemność, że jego psy rzucają się na psy sąsiadów - dodaje inna osoba, także chcąca zachować anonimowość. - To widać zresztą po profilu w mediach społecznościowych, gdzie ma zamieszczone zdjęcia psów walczących ze sobą.
Psy zagryzły kota
Nasi rozmówcy mówią, że 24 lutego agresywne psy zagryzły kota mieszkającego w jednym z bloków w sąsiedztwie. Według ich relacji starszy już kot nie miał szans jako "zabawka do szarpania".
- Rozmawiam z wieloma mieszkańcami tego osiedla i mówią oni, że pan jest niestabilny, że potrafi być bardzo miły, po czym zmienia się w agresywnego - słyszymy. - Jak coś mu nie podpasuje, od razu chce się bić. I właśnie pod opieką takiego człowieka znajdują się bardzo agresywne psy, które są puszczane bez smyczy i bez kagańca. Może dojść do tragedii, jeśli na drodze tych psów stanie np. dziecko.
Straż miejska czeka na zgłoszenie
Sławomir Smyk ze straży miejskiej przekazał nam, że nie było żadnych zgłoszeń o agresywnych psach z rejonu Mochtyńskiej. Jednocześnie zaznacza, że straż miejska może odebrać psa właścicielowi tylko wtedy, jeśli zwierzę jest ofiarą znęcania, ale zapowiada przyjrzenie się sprawie.
- Oczekujemy, że mieszkańcy sami się zgłoszą do naszego oddziału terenowego i opisując sytuację doprowadzą do założenia specjalnej karty kontroli miejsca zagrożonego - mówi Smyk. - W przypadku stwierdzenia, że właściciel tych psów nie panuje nad zwierzętami, może zostać pociągnięty do odpowiedzialności, ale tylko w kwestii wykroczenia, które popełnił.
Policja szukała i szukała...
- 24 lutego po godz. 10:00 wpłynęło zgłoszenie o agresywnym psie bez kagańca, który miał atakować inne psy - przekazała nam komisarz Paulina Onyszko z rejonowej komendy policji. - Ze względu na to, że wszystkie dostępne patrole obsługiwały w tym czasie inne zdarzenia, załogę skierowano na miejsce znacznie później. Policjanci nie znaleźli agresywnych psów. Dokonali sprawdzenia podanego w zgłoszeniu adresu, gdzie mógł przebywać właściciel. W lokalu była jedynie starsza kobieta, która nic nie wiedziała o tej sprawie. Policjanci sprawdzili kolejny adres przy tej samej ulicy. Otworzyła kobieta, która oświadczyła, że nic nie zgłaszała i zaprzeczała jakoby pod tym adresem miał mieszkać poszukiwany właściciel psów. Ze względu na powyższe, policjanci próbowali nawiązać kontakt telefoniczny ze zgłaszającym, ten jednak nie odbierał.
- Bzdura. Czekaliśmy na zewnątrz bardzo długo na przyjazd radiowozu - mówi nam jeden z mieszkańców. - Nie było też żadnego telefonu od policji na numer, który został podany w zgłoszeniu.
"Psy mogą śmigać wolno"
Po zainteresowaniu się sprawą przez naszą redakcję policja w końcu trafiła do właściciela psów. Ten w mediach społecznościowych opisał wizytę funkcjonariuszy i po części zrobił z siebie... ofiarę. Napisał, że sąsiadka sama jest sobie winna, bo wypuściła kota na polanę, na której "wolno" psiarzom wypuszczać psy, żeby swobodnie się wybiegały. Właściciel amstaffów uważa, że to teren prywatny, a więc... "psy mogą śmigać wolno". Poza tym, przestrzegł mieszkańców, że teraz mogą spodziewać się wizyt policji i straży miejskiej, które nakażą nakładanie kagańców nawet na niegroźne małe pieski.
- Dzielnicowi rozmawiali z mieszkańcem ul. Mochtyńskiej, właścicielem dwóch psów rasy amstaff - informuje komisarz Paulina Onyszko. - Mężczyzna wyjaśnił, że jego psy są spokojne, a on zawsze wyprowadza je na smyczy oraz w kagańcu. Oświadczył również, że na znajdujących się przy ul. Mochtyńskiej łąkach, w miejscach mało uszczęszczanych przez inne osoby oraz zwierzęta, spuszcza psy ze smyczy, by mogły pobiegać. Podkreślił, że jego psy mają założone kagańce weterynaryjne, które uniemożliwiają im otwarcie pyska - z większej odległości może wydawać się, że psy nie mają założonego kagańca. W rozmowie z mężczyzną ustalono, że ma on konflikt z kilkoma mieszkańcami osiedla, gdyż wygląd jego zwierząt budzi w nich strach.
- Gdyby tak było, jak twierdzi ten pan, to jego psy nie zagryzłyby kota i nie atakowały innych psów. Poza tym właściciel agresywnej dwójki bardzo słabo nad nimi panuje. Zresztą o czym my mówimy, te psy mają obowiązek być na smyczy - mówi nam jeden z sąsiadów. - Policja jest w tej sprawie bardzo łagodna, nie mówiąc już o tym, że do osoby, która sprawę zgłosiła i podała swój telefon - do dziś nikt nie zadzwonił, więc kończenie sprawy na tym, że pan oświadczył, że jego psy chodzą w kagańcu jest po prostu śmieszne.
Aby zmobilizować policję do większej skuteczności, proponujemy składanie oficjalnych zawiadomień w komendzie przy Myśliborskiej.
Na co pozwalają przepisy?
W stolicy kwestie wyprowadzania psów reguluje Regulamin utrzymania czystości i porządku na terenie miasta. Zgodnie z jego treścią: "Na terenach przeznaczonych do wspólnego użytku psy powinny być wyprowadzane na smyczy, a zwierzęta agresywne lub mogące stanowić zagrożenie dla otoczenia, również w kagańcach i pod opieką osób, które zapewnią sprawowanie nad nimi kontroli." Jednak kolejny punkt dopuszcza zwolnienie psa ze smyczy, gdy jest oznakowany w sposób umożliwiający identyfikację właściciela a jego właściciel sprawuje kontrolę nad psem. "Zwalniając psa ze smyczy należy mieć na względzie bezpieczeństwo ludzi, innych zwierząt i uczestników ruchu drogowego" - czytamy.
Jednocześnie należy pamiętać, że cały czas właściciela psa obowiązuje Kodeks wykroczeń. Zatem jeśli nie będzie miał pełnej kontroli nad zachowaniem psa i jego podopieczny stworzy niebezpieczną sytuację, może zostać ukarany grzywną do 1000 zł bądź ograniczeniem wolności. Wyjątek stanowią psy niebezpieczne, które powinny być wyprowadzane pod szczególnym nadzorem, z założonym kagańcem.
(jr)
.