A gdyby tak... na dziki?
22 maja 2009
Akcja odłowu dzików w Warszawie ma się marnie - ustawiono odłownie i wszyscy czekają, aż dziki się łaskawie dadzą w nią złapać. Tymczasem zwierzęta jakoś nie pałają ochotą do włażenia w drewniane ogrodzenia. A gdyby tak zastosować przymus bezpośredni?
Skoro bowiem zwierzę samo nie kwapi się do wlezienia w odłownię - może je do tego zmusić? Wystarczy zorganizować grupę kilkudziesięciu chętnych osób, ustalić terminy i nadzór sił fachowych - nadleśnictwa, myśliwych - i wspólnie spró-bować zagonić dziki do zagrody. Okazuje się, że takie rozwiązanie jest całkowicie możliwe!
- Typowego polowania na terenie miejskim zorganizować nie można - powie-dział nam Jerzy Szymański, który w Poznaniu prowadzi firmę organizującą polo-wania. - Nie widzę jednak przeszkód, aby w porozumieniu z lokalnymi władzami leśnymi i miejskimi zorganizować taką właśnie akcję nagonkową. W nagonce może brać udział każdy - osoby niepełnoletnie także, za zgodą rodziców bądź opiekunów. Wystarczy być sprawnym, mieć dobrą orientację w terenie i ubezpieczenie - z przy-czyn oczywistych.
Nasz koncept wygląda następująco: w porozumieniu z Lasami Miejskimi i wła-dzami dzielnicy można zacząć ustalenia odnośnie ewentualnego terminu nagonki. Kiedy czas i miejsce będzie znane - poszukujemy chętnych do pobiegania po lesie z kołatkami w ręku, którzy wypłoszą grubego zwierza z jego matecznika i będą go kierować do odłowni. Każdy kandydat po spełnieniu warunków - czyli znajomość terenu, oświadczenie o odpowiedzialności za szkody, dowód ubezpieczenia - stawia się w umówionym miejscu i zaczyna się główna impreza. Szanse na to, że spło-szony dzik będzie wolał zwiać do drewnianej klatki są większe niż oczekiwanie, aż przypadkowo sam do odłowni zabłądzi. Żadnych strzelb, żadnego przelewu krwi - to jak, drodzy Czytelnicy? Są chętni? O zakończeniu nagonki, zgodnym z polskimi tradycjami łowieckimi też nie zapomnimy...
Wiktor Tomoń