Wybory: Paweł Teresiak
12 października 2002
Kandyduje do Sejmiku Wojewódzkiego (lista 16, poz. 2).
W nowej kadencji na pewno nie będzie Pan radnym Białołęki. Rada dzielnicy bez Pana, to już nie będzie ta sama rada. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że gdyby nie Pańskie wystąpienia, na sesjach Białołęki nie zjawiałby się żaden dziennikarz stołecznej prasy. Dlaczego kandyduje Pan do sejmiku mazowieckiego?
- Mam już na tyle duże doświadczenie, że widzę się w roli reprezentanta interesów naszej społeczności na szerszym forum. Będzie to miało ogromne znaczenie po wejściu do Unii Europejskiej. Mazowsze jest wielkości średniego niemieckiego kraju związkowego. Jestem przekonany, że będę potrafił skutecznie starać się o fundusze unijne dla samorządów lokalnych, w tym dla Białołęki. Wiadomo już dziś, że wszelkie negocjacje będą odbywać się na poziomie samorządowych województw.
Tajemnicą poliszynela jest to, że nie liczy Pan na mandat radnego sejmiku z mało znanej listy samorządowej, lecz jest to preludium Pańskiej kampanii w bezpośrednich wyborach na burmistrza Białołęki. Wierzy Pan, że takie wybory będą?
- Liczę na mandat, ale znając wiele wykładni o niezgodności z Konstytucją tzw. nowej ustawy warszawskiej, przwiduję, że swym orzeczeniem Trybunał Konstytucyjny przywróci gminy warszawskie. A w Białołęce wiele trzeba zmienić.
Wciąż nie wiadomo, kiedy Trybunał zechce zająć się Warszawą. Jednak taki werdykt mógłby oznaczać nowe wybory na wiosnę, także bezpośrednie wybory burmistrza, w których chce Pan wziąć udział.
- Nie ukrywałem i nie ukrywam, że jest to moje marzenie i cel zasadniczy. Chciałbym wystartować w takich wyborach. Byłaby to znakomita okazja do wymiany poglądów na przeszłość i przyszłość Białołęki, zwłaszcza z obecnym burmistrzem Jerzym Smoczyńskim, ale nie tylko - także z kandydatem lewicy.
Sądząc po Pańskim dotychczasowym postępowaniu byłaby to totalna krytyka obecnych władz gminy.
- Dlaczego? Ja nie jestem zawodowym opozycjonistą, czego dowód dałem pełniąc przez dwa lata funkcję zastępcy dyrektora Pragi Północ.
Wcześniej był Pan wiceburmistrzem Białołęki.
- Tak, ale w tamtej kadencji w ogóle nie było żadnej opozycji, więc nie jest to dobry przykład. Opozycja jest władzy bardzo potrzebna - w celach "higienicznych". Jestem znany z wystąpień przeciwko zarządowi gminy, bo świętym prawem opozycji jest krytykowanie postępowania władzy. Taką rolę w tej kadencji wyznaczyła mi demokracja i starałem się z niej jak najlepiej wywiązać. A mądra władza korzysta, jeśli słucha, co mówi opozycja. Moja kampania w bezpośrednich wyborach na burmistrza nie będzie totalną krytyką dotychczasowych działań gminy. Na pewno jednak nie oszczędzę GOS-u i GOK-u.
Jakie ma Pan zastrzeżenia?
- Takie same, jak większość mieszkańców. Nie po to za ciężkie pieniądze tworzono te ośrodki, by ceny w nich były wolnorynkowe. Mówię szczególnie o ośrodku sportu. Jest on niedostępny dla kieszeni przeciętnego mieszkańca i dlatego na basenie niejednokrotnie pływa raptem pięć osób. Podobne zarzuty dotyczą ośrodka kultury. Z mieszanymi uczuciami zgadzałem się pięć lat temu na naukę języków w GOK-u. Dziś wiem na pewno, że nie o to nam chodziło. Szkół językowych jest wszędzie pełno. Owszem, GOK jest tańszy, ale nabór odbywa się na zasadzie, kto pierwszy ten lepszy, więc nie korzystają z tego nasi najbiedniejsi mieszkańcy. Po co zatem w GOK-u szkoła języków?
Dyrektor Tomasz Służewski odpowie jednym zdaniem: bo tylko na językach GOK zarabia, a musi sam wypracować niemały procent swojego budżetu.
- I tu jest błędne koło. Skoro powołaliśmy placówkę kulturalną, to nie po to, by na siebie zarabiała, lecz po to, by służyła mieszkańcom, kształtowała postawy młodzieży, wynajdowała i promowała ludzi zdolnych i utalentowanych plastycznie, muzycznie, teatralnie. To samo dotyczy sportu. GOS nie spełnia tych zadań w dostatecznym stopniu. Mieszkańcy oczekują znacznie więcej i można to osiągnąć. Trzeba tylko nieco zmienić priorytety naszej polityki lokalnej.
Czyli...
- Nie będę teraz zdradzać wszystkich szczegółów. Mieszkańcy poznają je podczas mojej kampanii na burmistrza Białołęki.
Mogą zatem nie poznać ich wcale, bo nie wiadomo, czy takie wybory się odbędą.
- Odbędą się. To tylko kwestia czasu.
Rozmawiał Krzysztof Katner