Pięknieją nazwy warszawskich ulic
4 grudnia 2009
Mieszkańcy nowo wybudowanych osiedli coraz częściej zgłaszają radzie Warszawy własne propozycje nazw ulic, przy których będą mieszkać. Dzięki temu warszawskie nazewnictwo nabiera poetyckiego uroku.
Propozycji przemianowania ulic wciąż jest sporo, niektóre są absurdalne, jak wniosek o zmianę nazwy pl. Piłsudskiego na Ducha Świętego, albo ulicy Żwirki i Wigury na Aleje Żwirki i Wigury, o co stara się jedna z dwóch tysięcy mieszkają-cych tam osób, której dokucza zbyt niska ranga ulicy w stosunku do alei.
Koszty nie są niskie
Mieszkańcy bloków, którym proponuje się zmianę nazwy, są niekiedy mamieni obietnicą, że będą mogli wymienić za darmo dokumenty. Z zamówionej przez rad-nych ekspertyzy prawnej wynika, że na taki upust można się zgodzić wtedy, gdy poprosi o to burmistrz dzielnicy. Darmową wymianę dowodu osobistego gwarantuje ustawa sejmowa, rada Warszawy mogłaby zwolnić z opłat za nowe prawo jazdy (70 zł) i ponowną rejestrację samochodu (48 zł). Nie zwolni natomiast z kosztów wy-miany dokumentów związanych z działalnością gospodarczą. Ulgi nie dotyczą jed-nak zmian przeprowadzanych na wniosek mieszkańców, tak więc zastąpienie słowa ulica przez wpisanie Aleja do dokumentów będzie kosztować ok. 300 tys. zł wy-jętych z kieszeni ludzi zameldowanych przy tej arterii.Jak to było kiedyś
Tam, gdzie nazwy nie są pomysłem jednostki, ale zostały uzgodnione przez lokalną społeczność, wszystko zdaje się wracać do korzeni. Pierwsze miejskie ulice nie no-siły nazw administracyjnie narzuconych, ale nawiązujące do związanych z danymi rejonami osób (Ordynacka), instytucji kościelnych (Mariensztat, Świętojerska) czy zawodami dominującymi w danym miejscu (Szewska). Do czasu wprowadzenia numeracji posesji w 1784 r. identyfikacja domów i placów opierała się na danych opisowych. Najczęściej posesja była oznaczana nazwiskiem właściciela np. "kamie-nica jm. p. Oremusa", nieraz tylko jego tytułem lub funkcją np. "dwór jm. p. sta-rosty sochaczewskiego". Pojawiały się również dopiski charakteryzujące dany obiekt np. "kamienica p. Wojciecha Baryczki, nazywana Złocista". Przy sporządza-niu oficjalnych dokumentów posesję opisywano dodatkowo poprzez opis sąsia-dujących z nią gruntów. Drogi często były określane opisowo np. "uliczka do dworu ks. Arcybiskupa gnieźnieńskiego" (dzisiejsza Kozia). W XVIII wieku ul. Górczewska na Bemowie nazywała się po prostu Droga do Babic, swą obecną nazwę otrzymała w 1916 roku, a dzisiejsza Grochowska była niegdyś Traktem Brzeskim.Późniejsze zmiany nazw nastąpiły w XIX wieku w okresie Królestwa Polskiego, gdy carska administracja starała się upamiętnić swoich przedstawicieli np. oficjalna nazwa wzniesionego wtedy mostu Kierbedzia brzmiała na cześć cara "most Alek-sandrowski", a ul. Konstantynowska na Pradze (obecnie Floriańska) miała upamięt-nić Wielkiego Księcia Konstantego. W okresie międzywojennym zmiany nazw ulic miały związek z przywracaniem nazw polskich, jak i upamiętnianiem znanych po-staci. Powstała też sieć nowych ulic, często przejmujących nazewnictwo zwyczajo-we. Okres powojenny to czas wielkich zmian w nazewnictwie ulic warszawskich. Pierwsze zmiany związane były z usuwaniem nazw niemieckich i utrwalaniem wła-dzy komunistycznej, podobnie jak w całym kraju, gdzie zaroiło się od ulic 22 Lipca czy Manifestu Lipcowego. Na Bielanach, gdzie biegnie ul. Zgrupowania AK "Kampi-nos", uprzednio uhonorowany został przodownik pracy socjalistycznej Wincenty Pstrowski, a na Mokotowie Adolf Warski ustąpił dziś miejsca Janowi Bytnarowi "Ru-demu". W okresie odwilży po śmierci Stalina nazewnictwo było już dobierane w sposób mniej rygorystyczny. Koniec lat 80-tych i początek lat 90-tych był rewolu-cyjny także dla nazewnictwa - przywrócono nazwy stare, a te związane z komunis-tami zamieniało się na postaci kojarzące się z innymi zasługami.
Dziś, gdy nazwa ulicy nie musi informować, dokąd prowadzi droga, bo robi to za nią drogowskaz, marzy mi się, by warszawskie ulice przestały ociekać krwią, potem i łzami bohaterów i męczenników, a stały się przyjazną przestrzenią warsza-wiaków, miejscem ich ciepłych i dostatnich domów. By jak niegdyś wróciły do wier-szy, anegdot i piosenek, takich jak nostalgiczna "Chomiczówka" Sydneya Polaka oraz takich jak przedwojenne kawałki, pisane z humorem i biglem: "że była Piękna, Hoża i Biała, Królewską partię osiągnąć chciała. (...) Lecz się kłóciła z Rymarską mamą, że za Żelazną trzyma ją Bramą. Raz w Ujazdowskich kiedy siedziała, chłopca z Kaliska fuksem poznała. Gdy on ją poznał, rzekł do niej, boska miłość ma Wielka jak Marszałkowska, lecz proszę nie czyń ty ze mnie błazna, bądź dla mnie Ciepła, a nie Żelazna (...) on Złota dla niej ciągle poświęca, a ona coraz bardziej Książęca, ciągle jest Dzielna, ciągle jest Dzika, a on z Boleści dostaje bzika. I taka miłość go ogarnęła, że na Kościelną amanta wzięła".
Agnieszka Kuncewicz
kunce@gazeta.pl