Pasażer zasłabł pod szpitalem. Karetka jechała pół godziny
30 maja 2015
W tramwaju jadącym tuż obok szpitala zasłabł starszy mężczyzna. Prawdopodobnie miał atak padaczki. Motorniczy wzywając pogotowie nie wiedział, jak podać swoją lokalizację, a sam ambulans jechał... pół godziny. - To nie jest normalny kraj. Facet zdążyłby sto razy umrzeć - komentowali pasażerowie.
Godzina 14, aleją "Solidarności" jedzie tramwaj linii 4. Nagle w pierwszym wagonie słychać głuche uderzenie. - Ktoś zemdlał! Pomocy! - krzyczy kobieta z końca wagonu. Inna, która siedzi z przodu, mówi że jest pielęgniarką i rusza z pomocą. Motorniczy zatrzymuje pojazd i sam idzie zobaczyć, co się dzieje.
- Padaczka. Facet ma atak padaczki - komentują pasażerowie. Jedni wysiadają, inni się patrzą. Motorniczy powolnym krokiem wraca do szoferki i przez centralę wzywa pomoc. - Jestem przy ZOO, przy "miśkach" - duka do słuchawki. Patrzę przez okno: jakie miśki? Stoimy na skrzyżowaniu al. "Solidarności" i Jagiellońskiej. Wysiadam i patrzę, co będzie dalej.
Pielęgniarka troskliwie zajmuje się mężczyzną, który upadł. Czekamy. Mija pięć minut. Dziesięć. Kwadrans. Wszyscy patrzą w kierunku Szpitala Przemienienia Pańskiego. Jednak karetki ani widu, ani słychu.
Mija dwadzieścia minut. Wreszcie słychać syreny. Z Jagiellońskiej na sygnale wyjeżdża... furgonetka nadzoru ruchu ZTM. Panowie w białych okrągłych czapkach z daszkiem wychodzą ze swojego samochodu i rozmawiają z motorniczym. Na karetkę czekamy dalej.
Mija pół godziny. Wreszcie gdzieś z oddali znów słychać syrenę. Po Targowej przy "Solidarności" krąży ambulans. Kierowca ewidentnie kogoś szuka. Jedzie w kierunku dawnego pomnika "Czterech Śpiących". Nie, tam nie ma nikogo. Zawraca, skręca w stronę mostu. Hosanna, po trzydziestu minutach przyjechało pogotowie i zabrało poszkodowanego do szpitala.
- Na noszach szybciej by tego pana zanieśli - skomentował starszy pan w rogowych oprawkach. Wniosek? Jeśli planujesz zawał lub udar, to zrób to w domu. Karetka może trafi pod podany adres. A ty nie sparaliżujesz ruchu na głównej ulicy.
Przemysław Burkiewicz