Donald Trump ostrzega przed odwetem za podatek cyfrowy. Oto plany Polski
Najwięksi giganci cyfrowi od lat fakturują polskie przychody przez Irlandię czy Luksemburg, płacąc w naszym kraju ułamek tego, co wynikałoby z ich realnych obrotów. Rząd planuje wprowadzenie podatku cyfrowego, który miałby ukrócić te praktyki i zapewnić budżetowi nowe wpływy. Branża może w zamian "odwdzięczyć się" zmianami w cennikach, a Donald Trump cłami odwetowymi.
Podatek cyfrowy stał się elementem globalnej gry geopolitycznej. Prezydent USA Donald Trump zapowiedział właśnie nałożenie dodatkowych ceł na kraje, które posiadają taką daninę. Tymczasem polski rząd zapowiedział wdrożenie podatku od wybranych usług cyfrowych.
Wariant referencyjny to 3 proc., ale w konsultacjach pojawia się przedział 3-6 proc., wzorowany na rozwiązaniach z Francji, Hiszpanii czy Wielkiej Brytanii (w UK stawka DST, czyli Digital Services Tax, to 2 proc.). Konstrukcja, o której mówi Ministerstwo Cyfryzacji, obejmuje opodatkowanie przychodów z platform pośredniczących (marketplace), reklamy targetowanej oraz obrotu danymi użytkowników, z progami wejścia dla największych grup (globalne przychody powyżej ok. 750 mln euro), a wpływy miałyby wspierać rodzimą innowację i media. Analizy rządowe wskazują, że przy stawce 3 proc. wpływy mogłyby wynieść ok. 1,7 mld zł w pierwszym roku obowiązywania (prognozowanym w materiałach na 2027 r.).
W praktyce nowy podatek byłby daniną przychodową niezależną od tego, gdzie koncern wykazuje zysk. To istotna różnica wobec CIT, który obciąża wynik, oraz wobec globalnej minimalnej "piętnastki" (Pillar Two), którą Polska już wdrożyła od 1 stycznia 2025 r. - mechanizm ten podnosi efektywne opodatkowanie grupom o niskiej stawce do co najmniej 15 proc., ale nie adresuje stricte miejsca generowania przychodu z reklam czy pośrednictwa platformowego.
Jak to może uderzyć w modele Alphabetu, Mety czy Amazona? Dla Alphabetu (Google) i Mety (Facebook, Instagram czy WhatsApp) najbardziej czułym miejscem jest reklama targetowana. Podatek przychodowy doliczony do kampanii może być częściowo przerzucony na reklamodawców i konsumentów. Dokładnie ten efekt, zwany pass-through, opisano w analizie przygotowanej dla polskiego rządu, z zastrzeżeniem, że wysokie marże big techów pozwalają im utrzymać rentowność nawet po wprowadzeniu podatku.
Amazon byłby objęty przede wszystkim w segmencie marketplace i reklamy sprzedawców, a Microsoft relatywnie najmniej, bo jego trzon to oprogramowanie i chmura Azure - przy czym w modelach przyjętych w takich krajach jak Francja, Hiszpania czy Wielka Brytania usługi chmurowe co do zasady nie są objęte DST - choć pod administracyjną definicję w niektórych państwach podpadają też wyszukiwarka czy elementy monetyzacji danych. Przykłady z innych krajów pokazują, że wpływy z DST rosną wraz z dojrzałością poboru. Tak było choćby w Austrii i we Francji.
Źródło: businessinsider.com.pl