Kulinarna wycieczka przez Stare Bielany. "Miejsca grzechu warte"
18 listopada 2016
Miejsce, które wygląda jakby było jakimś podmiejskim miasteczkiem, a jest jednym z najpiękniej zachowanych fragmentów przedwojennej Warszawy...
Nic tylko spacerować, oglądać, wczuwać się w naprawdę fajny klimat. Ale spacerem się można zmęczyć, trzeba gdzieś usiąść, coś przekąsić, kawę wypić, a Stare Bielany to miejsce wręcz wymarzone dla klimatycznych, niebanalnych knajpek z charakterem. Powstaje ich ostatnio coraz więcej.
Spacerkiem po Płatniczej. "Najpiękniejsze miejsce na randkę"
Złota polska jesień powoli się kończy, ale jeśli ktoś szuka urokliwego miejsca na spacer po Bielanach, koniecznie musi trafić na Płatniczą.
Kilka miejsc bardzo lubię. Może niezbyt oryginalny to wybór, ale co tam...
Roślina (Shroegera 80)
Bardzo tu ładnie. Zwłaszcza wiosną i latem, gdy działa uroczy ogródek. Ale i wnętrze niebrzydkie, ma klimacik. Idealne miejsce zwłaszcza na zdrowe śniadanko. Taki twarożek z rzodkiewką, ogórkiem i sałatą, jak tutaj chwaliła nawet moja żona, a przecież ona wszystko robi lepsze... Są tu rzeczy dziwne dla zdeklarowanych "roślinożerców" jak sam nazwa wskazuje - koktajle z jarmużu, są zestawienia pozornie karkołomne, jak kanapki... z kapustą kiszoną i pomarańczą. Ale znajdzie się też coś dla miłośników bardziej swojskich dań, choćby jajecznicy przyrządzonej rzecz jasna z ekologicznych jajek. Wszystko pyszne, świeżutkie. Słowem, znakomita alternatywa dla modnych lokali bliżej centrum. I jeszcze jeden plus - znakomita kawa. I nastrój jakiś odstresowujący. Aż nie chce się stąd wychodzić.
Cafe de la Poste (Plac Konfederacji)
Wszystko mi się tu podoba, choć ogólnie nie znoszę nazywania knajp z francuska, włoska, czy angielska. Pachnie to snobizmem jakimś. Ale nie w tym przypadku. Tu rzeczywiście jest prawdziwie francuska aura, dobre wino - niekoniecznie zresztą francuskie. Można zjeść świeże, wypiekane na miejscu rogaliki, bagietki w towarzystwie desek serowych, zajadać się francuskimi ciastkami do bardzo przyzwoitej kawy. Słowem kafeteria z prawdziwego zdarzenia w pięknym otoczeniu - prawie jak nie w Polsce. A w weekendy - prawdziwe francuskie obiady. Może nie tanie, ale warte grzechu...
Czytelnia (Aleja Zjednoczenia 46)
No i wyłazi moja słabość do kawy. Pijam dziesięć dziennie i za dobrą kawą aż wyciągam szyję. Aż sam się dziwię, że jeszcze się nie przeprowadziłem na Stare Bielany, bo tu co knajpa, to kawa ponadprzeciętna. W "Czytelni" też. Kawy starannie wyselekcjonowane, parzone przez speców (słowo barista jakoś mi się nie podoba), naprawdę znających się na rzeczy, gotowych podjąć wyzwanie ze strony miłośników nawet wyrafinowanych form spożywania małej, albo lepiej dużej czarnej. I ten spokój. Owszem można w biegu przy barze machnąć szybciutkie i tanie espresso po włosku, a można też zasiąść, wziąć gazetę albo książkę z podręcznej biblioteczki, spokojnie poczytać i choć chwilę odpocząć od widoku maniaków wpatrzonych nie wiadomo po co w wyświetlacze swoich wypasionych smartfonów. Cudnie.
Klub Pod Podłogą z Jadłem (Płatnicza 35/37)
Knajpa prawie u znanej aktorki Krystyny Sienkiewicz, bo to ona jest właścicielką domu, który wyremontowała, a właściwie postawiła niemal od zera i zamieniła w dworek i uroczy i znakomicie wpisujący się w całość zabudowy mojej ulubionej uliczki. A w piwnicy działa Klub Pod Podłogą z Jadłem. Klientela różna, sporo starszych osób, tanio, ale obiady domowe serwuje się tu bez ściemniania. Może nie wszystko jak u mamy, ale prawie, a to prawie w tym przypadku to wcale nie aż taka wielka różnica. No i to wnętrze. Jak u mojej cioci - starocie, bibeloty. Moja mama była urzeczona atmosferą i smakiem. W dodatku za trzydaniowy lunch zapłaciliśmy po 17 zł. Taniej niż w Radomiu na dworcu... Lubię takie miejsca.
Karuzel Bielański (Kasprowicza 65)
Wreszcie meta. Bardzo mało oryginalna, popularna, ale cóż zrobić, skoro lubię tu wpaść od czasu do czasu na. Nie na kawę, tylko na zimne piwko, albo dwie setki zmrożonej czystej pod wyśmienitego śledzika w pierzynce bielańskiej i koniecznie tatara. Zdarzało mi się tu jadać i coś konkretnego. Bywało raz gorzej, raz lepiej, ale śledzik - klasa sama w sobie, a i tatar zacny. No i ten lokalny koloryt, wmieszany z wdziękiem w wystrój trochę z międzywojnia, trochę z PRL. Na ścianach przedwojenne zdjęcia dzielnicy, a sala z kolei taka nieco z peerelowskim sznytem. Niektórych odstrasza, mnie przyciąga.
(wk)
.