Konary z uschniętej brzozy spadają ludziom na głowy. Sprawa jest pilna, tymczasem nie sposób ustalić, kto jest właścicielem gruntu, na którym stoi brzoza. Pracownik ewidencji gruntów zażyczył sobie od dziennikarza "Echa" prośby na piśmie i czterech złotych za informację.
- Chcę się podzielić z państwem problemem, który mi towarzyszy. Od dwóch mie-sięcy próbuję doprowadzić do usunięcia uschniętej brzozy i uprzątnięcia śmietnika, który jest pod nią - pisze czytelnik "Echa", mieszkaniec Białołęki. - Dzwoniłem do różnych wydziałów w naszej dzielnicy, skąd po długotrwałych ustaleniach, do kogo należy teren odesłano mnie do zarządcy nieruchomości, gdzie również trwało usta-lanie właściciela. W tej instytucji przejęto się na tyle, że dokonano "wizji lokalnej", ale niestety okazało się, że nie są właścicielami tego terenu. Na pytanie co mam z tym zrobić dalej, nikt nie potrafił mi odpowiedzieć. Kłopotliwe drzewo usycha między posesjami Modlińska 42 i Kowalczyka 1A. Sprawa jest pilna, ponieważ w nocy z piątku na sobotę z brzozy oderwały się konary sporej grubości. W odległości ok. 4-5 m od drzewa jest chodnik, po którym chodzą ludzie w drodze z i na przys-tanek autobusowy. Mam nadzieję, że zdążycie Państwo skuteczniej niż ja interwe-niować, i nikomu brzoza na głowę nie spadnie.
Nie wiadomo jednak, czy nie spadnie...
- Jeśli drzewo stoi na gruncie dzielnicy, możemy je usunąć, jeśli nie, to trzeba zwrócić się w tej sprawie do Zarządu Oczyszczania Miasta - informuje urzędniczka wydziału ochrony środowiska.
- Informacja o tym, kto jest właścicielem gruntu kosztuje cztery złote - powie-dział "Echu" pracownik ewidencji gruntów. - Ponadto potrzeba prośby na piśmie i dokładnego wskazania działki.
Sprawa się przeciąga, a sypiąca się brzoza stanowi coraz większe zagrożenie.
jp