Ponura historia białołęckiego aresztu
10 maja 2016
Nie ma co owijać w bawełnę. Zanim na Białołękę hurtem uderzyli deweloperzy, zanim stała się atrakcyjną dzielnicą do zamieszkania, znana była przede wszystkim z...więzienia. A jego historia jest całkiem ciekawa.
Zbytek luksusu?
Ponura choć niezbyt długa. Nie ma wiekowych dziejów, nie pamięta rozbiorów i czasów II Rzeczypospolitej. Projekt więzienia powstał w 1951 roku i został przedstawiony do zaopiniowania ówczesnemu prezydentowi Bolesławowi Bierutowi. Podobno członkowie KC PZPR zwrócili szczególną uwagę na jeden z pawilonów, w którym przewidziane zostały cele jednoosobowe, a niektóre nawet dwupokojowe z łazienkami. Gdy Bierut zapytał, po co w więzieniu taki luksus, referujący sprawę wyższy oficer MBP odpowiedział, że cele te przewidziano dla "członków kierownictwa partii i rządu". Bieruta zamurowało, ale "luksusowy" pawilon w planach został. W końcu w tamtych czasach nawet ci z samej wierchuszki władzy nie mogli być pewni dnia i godziny. Ponieważ terminy goniły, więzienie zbudowali dla siebie...sami więźniowie. Postawili cztery czteropiętrowe pawilony połączone siecią podziemnych korytarzy. Otwarty trzy lata później zakład stał się swoistą chlubą władz PRL-u. Był i zresztą jest do tej pory największą placówką karną w Europie - karę może odbywać w nim jednorazowo 1500 osób.
Internat
Ponurą sławę więzienie zyskało po ogłoszeniu stanu wojennego. Był to jeden z największych ośrodków internowania w kraju. Władze zresztą siały propagandę, że internowani siedzą w celach-apartamentach. Rzeczywistość była mniej różowa - siedzieli w celach dla więźniów kryminalnych, którzy zrobili im miejsce zwolnieni na mocy amnestii. W ośrodku dla internowanych przebywało w latach 1981-82 około 600 działaczy "Solidarności", m.in. m.in. Jacek Kuroń, Adam Michnik, Janusz Onyszkiewicz, Bronisław Komorowski, Marcin Król, Jan Krzysztof Kelus, Zbigniew Bujak. Bronisław Geremek prowadził w pralni uniwersytet więzienny, czyli - jak to określił - "lekcje historii przy dźwięku ballad". Marek Nowicki, nieżyjący już Prezes Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, mówił na spotkaniu internowanych zorganizowanym na Białołęce: - My nie walczyliśmy o zwycięstwo, my walczyliśmy, bo to było naszym obowiązkiem a okres, który spędziłem w tym więzieniu, był dla mnie okresem dużego poczucia godności osobistej.
Później dla więźniów z wyrokiem śmierci Białołęka była postrachem nie z racji ciężkich warunków. Tu była ostatnia w Polsce cela śmierci, gdy jeszcze obowiązywał w naszym prawodawstwie najwyższy wymiar kary. Wywiezienie do Białołęki oznaczało więc, że kara nie zostanie zamieniona na dożywocie, a wyrok najprawdopodobniej zostanie wykonany.
Dzień dzisiejszy
Pierwsze co rzuca się w oczy wchodzącemu na teren to czystość, a dalej wyludnienie, jakby przed chwilą zarządzono ewakuację. Dookoła panuje niezmącona niczym cisza i spokój. To oczywiście pozory, życie toczy się w celach i... pod ziemią. Tak, bowiem wszystkie pawilony mieszkalne oraz pawilon szkolny z pokojami widzeń adwokackich i przesłuchań połączone są podziemnymi korytarzami. To bardzo bezpieczne rozwiązanie. Przejścia są jednokierunkowe, a każdy "pas ruchu" oddziela od drugiego gruby mur. Co kilkadziesiąt metrów są kraty ograniczające ruch w zasięgu jednego pawilonu, monitorowane przez kamery. Szacuje się, że długość wszystkich podziemnych korytarzy wynosi ponad 500 metrów. Pawilony są czteropiętrowe, nie licząc tzw. pięter zerowych, czyli piwnic, gdzie znajdują się magazyny, łaźnie, depozyty, biblioteka, kaplica, warsztaty remontowe, oraz pomieszczenia medyczne z pracownią RTG i gabinetem stomatologicznym. Od niedawna uruchomiono łaźnie w każdym oddziale, osadzeni nie muszą więc schodzić na dół pod prysznice ogólne. Nowa i nowoczesna jest też kuchnia. Gotuje się tutaj około 1000 litrów zupy, 1400 kilogramów ziemniaków, smaży ok. 1800 kotletów. Cóż, historię ma więzienie na Białołęce ponurą, dzisiaj uchodzi za najnowocześniejszy areszt w kraju. Jak widać nie tylko deweloperzy potrafią kusić ofertą.
(wk)