Mają ziemię, nie mogą nic zrobić. "Nieraz płakali w urzędzie"
21 maja 2021
1350 hektarów - tyle wynosi w Wawrze powierzchnia działek, których właściciele mają całkowicie związane ręce.
Choć odziedziczyli albo kupili ziemię, nie mogą nią dysponować, bo tak postanowili urzędnicy. Kim są? Właścicielami lasów, które wyrosły w epoce komunizmu na niezliczonych działkach budowlanych, zajmujących znaczną część dzisiejszego Wawra.
Urzędnik wie lepiej
Po II wojnie światowej komuniści uznali, że warto odbudować poważnie zniszczone kompleksy wawerskich lasów.
Aktywiści chcą... odbierać nieruchomości właścicielom. Za wycięcie drzew
Tak radykalnej propozycji Miasto Jest Nasze jeszcze nie zgłaszało. Czy to już oficjalny powrót ideologii komunistycznej, która 32 lata temu miała trafić na śmietnik historii?
Był w tym jednak pewien haczyk. W odróżnieniu od przedwojennej, sanacyjnej władzy, nie zamierzali dawać żadnej rekompensaty właścicielom działek przeznaczonych do zalesienia. Gdy komunizm upadł, demokratycznie wybrani urzędnicy usankcjonowali decyzje sprzed lat.
Dziś prywatne lasy zajmują w Wawrze aż 1350 hektarów. Jak wspominał na marcowej sesji rady dzielnicy wiceburmistrz (były burmistrz) Łukasz Jeziorski, właściciele działek nieraz płakali w wawerskim ratuszu z powodu swojej bezsilności. Zalesione działki generują koszty, takie jak podatki czy konieczność zamówienia "planu urządzenia lasu", a nie przynoszą żadnych zysków. Jednocześnie nikt nie chce ich odkupić, choć przez przedsiębiorczych przodków były kupowane jako działki inwestycyjne.
Masowy wykup lasów?
Radni Rafał Czerwonka, Piotr Grzegorczyk i Michał Mroziński zaproponowali stworzenie ogólnomiejskiego programu, który pomógłby rozwiązać problem, ale komisja d/s środowiska odrzuciła przygotowane przez nich stanowisko. Dlaczego? Trudno stwierdzić, ponieważ nie było w nim niczego kontrowersyjnego.
- Uważamy, że powinien powstać miejski program, polegający np. na stopniowym wykupie działek lub ich zamianie na inne o podobnej wartości - mówi radny Rafał Czerwonka. - Koszt byłby ogromny, ale chodzi o wypracowanie rozwiązań, które byłyby realizowane przez lata. Według mnie to znacznie pilniejsza sprawa, niż np. budowa mostu pieszego na Pragę za 187 mln zł.
(dg)