Niecodzienna pasja Artura Michalskiego
30 września 2011
Jelenie, kury, kaczki, bażanty - ten niecodzienny obrazek można zobaczyć na Białołęce Dworskiej, przy ul. Waligóry. Hodowla ta od dłuższego czasu budzi zainteresowanie mieszkańców.
Zainteresowanie jeleniami szybko przerodziło się w prawdziwą pasję. Dziś stado liczy 23 sztuki. Ta pokaźna gromadka spacerująca po działce budzi ciekawość przechodniów, którzy, by zobaczyć lepiej i więcej, często posuwają się nawet do dziurawienia siatki. Wszyscy zastanawiają się nad celem hodowania zwierząt leśnych w mieście. - Dla mojej rodziny to miejsce jest ostoją, tutaj odpoczywamy. Nie myślę o żadnych korzyściach finansowych, to moja pasja, nic poza tym. Nigdy nie rozważałem hodowli w kategoriach biznesowych - mówi Artur Michalski.
Po wielkiej działce, należącej do rodu Michalskich od pokoleń, spacerują dumnie bażanty królewskie, kaczki, gęsi tybetańskie, kury orpinkton i robiące największe wrażenie jelenie i łanie. Reagują już na sam widok opiekuna, przybiegają do siatki i czekają na smakołyki. Kolby kukurydzy to jedno z ulubionych dań stada.
Agresywnie reagują też, gdy wyczują zagrożenie dla ich małych. Gdyby w stado wbiegł na przykład pies, na pewno nie uszedłby z życiem.
Część stada ma swoje numerki. To jelenie z linii szkocko- angielskiej. Pozostałe są polskie. Wszystkie od lat są pod opieką weterynarza, który przynajmniej dwa razy w roku bada ich stan zdrowia. Dzięki trosce właściciela problemów zdrowotnych nie ma. Jelenie są wręcz okazami zdrowia. Mają gęstą, zadbaną sierść, a to najlepszy dowód na to, że są w świetnej kondycji. W "Ostoi" czują się jak w naturalnych, dzikich warunkach. Mają duży teren, nawet fragment lasku. Mogą biegać, spacerować czy wylegiwać się na słońcu.
Nazwa miejsca pojawiła się zupełnie przypadkowo. - To sąsiedzi zaczęli tak nazywać moją hodowlę, tłumacząc, że jest to prawdziwa ostoja dla jeleni. Tak już zostało - śmieje się pan Artur.
Anna Sadowska