Mieszkaniowy paradoks Białołęki
3 października 2011
Według rankingu agencji Metrohouse Białołęka jest w ścisłej czołówce dzielnic, w których ludzie nie chcą mieszkać. Mimo to zajmuje drugie miejsce pod względem liczby zawieranych transakcji kupna nieruchomości.
Wynik wydaje się imponujący - na Białołęce kupowanych jest dużo mieszkań. Problem jednak w tym, że według ankiet prowadzonych przez przedstawicieli agencji, aż 86% zainteresowanych zakupem mieszkania w Warszawie, nie bierze pod uwagę lokali w naszej dzielnicy, jest ona odrzucana już na początku rozmów i rozważań.
Metrohouse cyklicznie sporządza rankingi (a właściwie antyrankingi) najbardziej nielubianych miejsc przez klientów, zbierając informacje od swoich agentów. Okazuje się, że drugi rok z rzędu Białołęka plasuje się tu na pierwszym miejscu. Skąd taki paradoks?
- Klienci zdają sobie sprawę, że w innych częściach Warszawy nie będą w stanie kupić względnie nowego mieszkania w dobrym stanie po cenach, jakie mamy na Białołęce. Podobne mieszkanie na Mokotowie może być nawet o jedną czwartą droższe. Ponadto na Białołęce jest dużo nowych mieszkań, powoli poprawia się też infrastruktura handlowa i drogowa - mówi Marcin Jańczuk.
Sypialnia
Ten przykład ukazuje smutną prawdę na temat Białołęki. Nie chcę, ale muszę, a jak muszę, to nie lubię. Wiele nowo przybyłych mieszkańców nigdy nie będzie identyfikować się z dzielnicą, nie zaangażuje się w jej sprawy, samorząd, kulturę. Bo jest tu tylko na chwilę. Chce przeczekać, zarobić, wyprowadzić się. Może na Mokotów? Najlepszym przykładem jest zupełny brak zaangażowania w głosowanie na plac zabaw, który za darmo mogłaby wybudować firma Nivea. Wystarczyło chcieć, a jednak 120 tys. ludzi nie chce.Anna Sadowska