Ratusz nas nie zastraszy i nie zmusi do rezygnacji
26 kwietnia 2015
Rozmowa z Krzysztofem Zygrzakiem, burmistrzem Bemowa.
- Doszedł już Pan do ściany?
- Raczej ściana została postawiona przede mną. Łamane jest prawo, łamane są wszelkie standardy demokracji i mam wrażenie, że mało komu to przeszkadza. Nawet radni Prawa i Sprawiedliwości zachowują się jak wierni rycerze Hanny Gronkiewicz-Waltz.
Hanna Gronkiewicz-Waltz kontra demokracja
Prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz jeszcze przed Bożym Narodzeniem zapowiedziała, że nie przekaże pełnomocnictw nowemu zarządowi Bemowa. Burmistrz Krzysztof Zygrzak nie ma wątpliwości, że takie postępowanie pani prezydent jest niezgodne z prawem.
Sąd uznał wybór burmistrzów Bemowa
Rozprawa w sądzie pracy przyniosła nowe światło w sprawie wojny warszawsko-bemowskiej. Burmistrzowie i dwóch jego zastępców zostali uznani za prawomocnych włodarzy dzielnicy. - Nie ulega wątpliwości, że stosunek pracy został nawiązany automatycznie wraz z wyborem zarządu dzielnicy. Spór dotyczy jedynie wysokości wynagrodzenia - orzekła sędzia Magdalena Pytel. - Wyrok sądowy jest dowodem na to, że działamy legalnie. Czekamy, aż zrozumieją to władze stolicy - komentuje na gorąco Krzysztof Zygrzak, burmistrz Bemowa.
Prasa już prawie wcale nie podejmuje tematu Bemowa, a przecież mamy do czynienia z sytuacją absurdalną - legalnie wybrane władze dzielnicy zostały tej władzy pozbawione na podstawie "widzimisię" pani prezydent.
- Ratusz twierdzi, że nie ma zaufania do Pana i pańskiego zarządu. Dlatego przysłał na Bemowo swoich pełnomocników. Prawnicy miasta uważają, że pani prezydent ma do tego prawo. Prokuratura nie podzieliła Pańskiego zdania, że nieudzielenie Panu pełnomocnictw to przestępstwo w wykonaniu Hanny Gronkiewicz-Waltz.
- Odwołaliśmy się od decyzji prokuratury i nadal twierdzimy, że obowiązkiem pani prezydent jest przekazanie pełnomocnictw członkom zarządu dzielnicy. Wynika to wprost ze statutu Bemowa i innych przepisów. Każde inne działanie to narażanie mieszkańców na unieważnienie w przyszłości wszystkich decyzji podjętych przez bezprawnie ustanowionych pełnomocników. To może mieć niewyobrażalne konsekwencje. Proszę sobie wyobrazić sytuację, że mieszkańcy zaskarżą np. decyzje podatkowe podpisane przez panów Grzegorza Popielarza i Marka Lipińskiego. Nieważne mogą stać się umowy z wykonawcami inwestycji, konkursy na stanowiska czy inne niezwykle ważne dokumenty przez nich podpisywane. Pani prezydent swoim postępowaniem i uporem może narazić mieszkańców na wielkie szkody.
- I dlatego powiesił Pan Putina w sąsiedztwie pani prezydent na ratuszu? Czy osiągnął Pan zamierzony efekt? Zainteresował Pan dziennikarzy? Nie było innego sposobu, żeby dotrzeć do mediów? Wielu mieszkańców Bemowa na pewno to zszokowało.
- Wszystkich, którzy poczuli się urażeni - przepraszam, ale naprawdę nie mieliśmy wyjścia. Wykorzystaliśmy wcześniej wszelkie możliwości dotarcia z informacją o łamaniu prawa przez Hannę Gronkiewicz-Waltz. Nasze listy otrzymali posłowie, senatorowie, radni stolicy, Najwyższa Izba Kontroli, premier Ewa Kopacz, prezydent Bronisław Komorowski, media. Nie było żadnego efektu, żadnej odpowiedzi. Obserwowaliśmy coś odwrotnego - efekt znudzenia Bemowem. Wszyscy przyjęli do wiadomości, że pani prezydent Warszawy złamała prawo i udzielili jej milczącej akceptacji. Sytuacja zaczęła zmierzać w bardzo złym kierunku. To wówczas mieliśmy do czynienia z bezpodstawnymi zwolnieniami dyscyplinarnymi. Decyzje zarządu dzielnicy były seryjnie unieważniane przez wiceprezydenta Jarosława Jóźwiaka. Urzędnicy zaczęli się bać rozmawiać z legalnie wybranymi członkami zarządu dzielnicy i wykonywać nasze polecania w obawie przed zwolnieniem z pracy. Mnożą się sprawy niezałatwione lub źle załatwione, skala zawiłości wielu problemów stała się już absurdalna, a konsekwencje ponoszą i nadal będą ponosić mieszkańcy. To przecież podatnicy zapłacą za bałagan stworzony przez Hannę Gronkiewicz-Waltz i jej pełnomocników. Dlatego była akcja z "Putinem Warszawy". Czy przyniosła efekt? Na pewno tak. Przede wszystkim do mieszkańców Bemowa dotarła informacja, że wybrane przez nich władze nie mogą rządzić, bo pani prezydent "ma focha" wobec Jarosława Dąbrowskiego.
- Myśli Pan, że rzeczywiście dotarła? A nie jest raczej tak, że większości to w ogóle nie interesuje?
- Gdyby mieszkańców naprawdę nic nie interesowało, to komitet Jarosława Dąbrowskiego przepadłby w wyborach. Tymczasem wygrał z największymi partiami, a pani prezydent w białych rękawiczkach przekreśliła wyniki wyborów na Bemowie. Legalnie wybrany zarząd dzielnicy nie otrzymał pełnomocnictw, nie został też formalnie zatrudniony. Rada dzielnicy utraciła swoją podmiotowość, ponieważ pełnomocnicy pani prezydent - bez żadnej konsultacji z radnymi Bemowa - zmieniają budżet dzielnicy, jak im pasuje. Przegłosowuje to rada miasta. Z kolei rada dzielnicy nie ma żadnego wpływu na pełnomocników, bo organem wykonawczym dzielnicy jest jej zarząd. Radni Bemowa nie mogą więc podjąć uchwały, że zobowiązują do czegoś pełnomocników. Mogą zobowiązać zarząd. Wówczas my to chcemy zrobić. Podejmujemy odpowiednią uchwałę a wiceprezydent Jóźwiak ją unieważnia i nakazuje pełnomocnikom coś innego. Tak wygląda sprawowanie władzy na Bemowie. Nie tylko zarząd nic nie może, bo nie ma pełnomocnictw. Radni dzielnicy też nie są władzą, bo można ich decyzje łatwo "obejść".
- Czyli, Pana zdaniem, Hanna Gronkiewicz-Waltz zmieniła wyniki wyborów na Bemowie, i to bez dodawania krzyżyków na kartach do głosowania i mnożenia głosów nieważnych?
- Dokładnie tak. I przede wszystkim dlatego był "Putin Warszawy". Musieliśmy pokazać, że mamy do czynienia z totalitaryzmem w wydaniu samorządowym, że w sposobie sprawowania władzy poprzez cenzurę, szykanowanie i wyrzucanie z pracy ludzi za ich poglądy wróciliśmy do czasów głębokiego PRL-u. Chcemy uświadomić mieszkańcom całej Warszawy, że jeśli Bemowo przegra swoją walkę, to w każdej dzielnicy może wydarzyć się identyczna sytuacja. Jeśli nie wygramy sprawy w sądzie, to każda dzielnica będzie narażona na szykany ratusza, jeśli wynik wyborów w danej dzielnicy nie będzie pasował władzom miasta. Nasza walka jest oczywiście przede wszystkim walką o Bemowo, ale walczymy też o demokrację w całym mieście. Dlatego tym bardziej nie mogę pojąć postawy PiS na Bemowie. Jeśli wspierając Hannę Gronkiewicz-Waltz przyczynią się do naszej porażki, to mogą doprowadzić do sytuacji, że w kolejnej kadencji burmistrzowie z PiS będą fasadowi, jeśli prezydent miasta będzie z PO.
- Do sądu trafił pozew przeciwko Hannie Gronkiewicz-Waltz, w którym domaga się Pan przyznania pełnomocnictw zarządowi Bemowa i odebrania ich pełnomocnikom. Jeśli przegra Pan tę sprawę, to ma Pan jakiś kolejny plan?
- Spraw sądowych jest już kilka i będą następne. Uważam, że kolejną będzie pozew zbiorowy mieszkańców Bemowa skierowany przeciwko Hannie Gronkiewicz-Waltz. Prawo do samorządu jest prawem obywateli. Pani prezydent to prawo mieszkańcom Bemowa odebrała. Jest to forma dyskryminacji ze względu na poglądy polityczne.
- A bardziej przyziemnie? Jakie ważne dla mieszkańców sprawy zostały Pana zdaniem "zawalone" przez pełnomocników pani prezydent?
- Nie mamy Bemowo Bike. Zamiast dwudziestu stacji i stu dodatkowych rowerów, mamy trzy stacje Veturilo przeniesione ze Śródmieścia, choć obiektywnie rzecz ujmując, główną odpowiedzialność za taki stan ponosi były burmistrz Krzysztof Strzałkowski, który nie przygotował i nie ogłosił na czas przetargu. My próbowaliśmy ratować sytuację, ale pełnomocnicy doszukiwali się dziury w całym i ostatecznie na nic nie pozwolili. Kolejna sprawa to zatrzymana budowa budynków komunalnych i przedszkola. To także "dzieło" poprzedniego burmistrza. Chcieliśmy ratować sytuację i otworzyć przynajmniej przedszkole, ale pani prezydent osobiście podjęła decyzję, że trzy budynki będą stały dwa lata puste, zanim nie zostanie zbudowany czwarty. To absurdalna decyzja, pozbawiająca rodziców dodatkowych miejsc przedszkolnych już w tym roku. Gdyby zarząd dzielnicy miał pełnomocnictwa, nie dopuścilibyśmy do tego, bo budowa czwartego budynku nie blokuje otwarcia przedszkola. Pełnomocnicy są pracownikami pani prezydent, więc słowem nie pisnęli. Prawie gotowego przedszkola na Pełczyńskiego może więc nie być nawet przez dwa lata.
- Czy naprawdę wciąż pracuje Pan bez umowy i wynagrodzenia? Z czego Pan żyje?
- Nigdy nie byłem w polityce dla pieniędzy, więc jeszcze jakoś daję radę. Nie zmienia to faktu, że nie tylko ja, ale także trzej wiceburmistrzowie pracują bez umowy. Od grudnia zeszłego roku nie dostaliśmy nawet złotówki wynagrodzenia. W najtrudniejszej sytuacji jest wiceburmistrz Jakub Gręziak, którego kilkumiesięcznego dziecka nie chciano nawet objąć ubezpieczeniem zdrowotnym. W zeszłym tygodniu odbyła się pierwsza rozprawa w sądzie pracy. Sąd nie miał wątpliwości, że stosunek pracy z członkami zarządu został nawiązany w dniu ich wyboru. To dowód na to, że działamy legalnie, czegokolwiek na ten temat nie mówiłaby Hanna Gronkiewicz-Waltz. Sytuacja jest trudna, ale wbrew temu, co myśli ratusz, nie uda się nas w ten sposób zastraszyć, zniechęcić i zmusić do wycofania się.
- Czy z pełnomocnikami ratusza w ogóle rozmawiacie?
- Nie bezpośrednio. Próbowaliśmy, ale pan Popielarz zaczął wykrzykiwać do mnie: "Pan jest dla mnie nikim", więc zaprzestaliśmy prób. Piszemy pisma i podejmujemy uchwały, ale to niewiele daje, bo wbrew wcześniejszym deklaracjom, pełnomocnicy nie przyjechali na Bemowo, aby pilnować zarządu, do którego pani prezydent nie ma zaufania, lecz żeby rządzić zamiast legalnie wybranych władz. Chcieliśmy porozumienia z Hanną Gronkiewicz-Waltz, ale w oparciu o przepisy, a nie ich "obchodzenie". Nie było pozytywnej reakcji, więc sprawa musiała trafić do prokuratury i sądów. A brak merytorycznego zainteresowania mediów poskutkował powieszaniem "Putina Warszawy".
- Podtrzymuje Pan, że Hanna Gronkiewicz-Waltz jest Putinem naszego miasta?
- Zachowuje się dokładnie tak samo. Eskaluje konflikt, ignoruje prawo, wszelkimi metodami niszczy polityczną konkurencję. Przy milczącej akceptacji prezydenta, pani premier, radnych stolicy, posłów i senatorów, także z tylko teoretycznie opozycyjnego PiS-u.
- Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Krzysztof Katner
.