Porażką jest brak metra na Tarchomin
13 grudnia 2011
"Echo" rozmawia z Pawłem Tyburcem, przewodniczącym rady dzielnicy Białołęka
- Nie do końca mogę się zgodzić z takim poglądem, gdyż radni na skutek kontaktów z mieszkańcami podejmują liczne interwencje, w samym 2011 r. złożyli kilkaset interpelacji. Pozornie być może tak to wygląda - nie ma wątpliwości, że zarząd ma poparcie w radzie. Klub PO wybrał taki, a nie inny skład zarządu i dał mu mandat zaufania. Musi być harmonijna współpraca rady i zarządu. Gdyby jej nie było, to mielibyśmy paraliż. Oczywiście to zarząd inicjuje większość uchwał, jednak, co mnie cieszy, wiele podejmowanych jest na wniosek radnych. Natomiast nie zgadzam się z tym, że rada jest wykonawcą bezwzględnie wszystkiego, o co zawnioskuje zarząd. Dowodem na to jest na przykład przeznaczenie kwoty ponad 3 mln zł na remonty boisk szkolnych, zamiast na budowę trybun na basenie. Decyzję tę radni podjęli wbrew stanowisku zarządu. Dobrze byłoby mieć również trybuny na basenie, jednak rada uznała, że boiska szkolne są ważniejsze.
Jeśli zaś chodzi o postrzeganie rady i radnych przez mieszkańców, to zapewniam, że nie lekceważymy znaczenia debaty publicznej. Wręcz przeciwnie. Ja osobiście jestem zwolennikiem zapraszania mieszkańców na spotkania w ratuszu czy sesje rady i zabierania przez nich głosu. Ostatnio odbyło się np. spotkanie z mieszkańcami Choszczówki, na którym wiele spraw udało się wyjaśnić, zaś o wielu problemach się dowiedzieliśmy i na nie reagujemy. Utrzymujemy kontakt z nielicznymi radami osiedli. Odbywają się też konsultacje społeczne, np. w sprawie lokalizacji przystanku PKP Choszczówka. Uważam, że zwrócenie uwagi radnych na jakiś problem podczas sesji zaowocuje znacznie szybszym rozwiązaniem go, niż np. w przypadku złożenia oficjalnego pisma w urzędzie, które musi przejść drogę służbową, co dodatkowo wydłuża czas reakcji.
- Skoro zaczepiliśmy urząd, to może o nim porozmawiajmy. Mieszkańcy skarżą się zwłaszcza na niewydolny wydział obsługi mieszkańców i rejestrowanie samochodów. Dobiega też mnóstwo skarg od przedsiębiorców, którzy twierdzą, że to najgorszy urząd w Warszawie, że załatwienie tego samego pozwolenia na Ochocie czy w Wawrze zajmuje dwa miesiące, a u nas po pół roku wciąż nic nie wiadomo.
- Myślę, że takie opinie są niesprawiedliwe i nieliczne. Do komisji rewizyjnej rady dzielnicy wpływa bardzo mało skarg. Zawsze i wszędzie znajdzie się grupa niezadowolonych, a ci zadowoleni zazwyczaj się tym nie chwalą. Tym niemniej zdajemy sobie sprawę z tych problemów. Nasz urząd jest zwyczajnie za mały w tak wielkiej dzielnicy. Był budowany, gdy Białołęka liczyła ok. 40 tys. mieszkańców, a dziś jest nas prawie 90 tys. zameldowanych i ok. 30-40 tys. niezameldowanych. Po pierwsze urzędnicy pracują w coraz gorszych warunkach, nieraz po sześć czy siedem osób w pokoju. Dokumenty ledwo mieszczą się w szafach. Po drugie, zadań i nowych mieszkańców przybywa, a liczba pracowników się nie zmienia, ponieważ w obliczu kryzysu jest blokada na nowe etaty. Dlatego należy docenić pracę obecnej kadry urzędniczej. Potrzebujemy ludzi do pracy, a często nie mamy ich gdzie posadzić. Nie można porównywać np. małej Wesołej czy Rembertowa i wielkiej Białołęki.
- Porównywać może nie ma sensu, ale czas najwyższy zacząć działać.
- Z tyłu głowy cały czas mamy projekt rozbudowy ratusza. Koncepcja przewiduje dobudowanie drugiego budynku w miejscu obecnego parkingu obok przychodni.
- A może gdyby dzielnice miały samodzielność, to już dawno władze Białołęki poradziłyby sobie z rozbudową ratusza? Jak się Panu sprawuje władzę-niewładzę w obecnym ustroju Warszawy? Jakie jest Pana zdanie na temat konieczności nowelizacji ustawy warszawskiej i pełnej decentralizacji? Mam wrażenie, że radni dzielnic nie walczą o zmiany, zupełnie jakby nikomu na niczym nie zależało.
- Ustawa z 2002 roku wprowadziła centralizację i skupiła wielką władzę w rękach prezydenta miasta. Osiemnaście dzielnic nie ma samodzielności finansowej i osobowości prawnej. To ogromne utrudnienie dla burmistrzów i radnych, bo nie mają oni pełnego wpływu na swój budżet, gdyż jest on uzależniony od polityki i sytuacji finansowej całego miasta.
- Nie neguję pilnej konieczności reformy janosikowego, ale czy nie sądzi Pan, że dyskusja na ten temat stała się wygodną zasłoną dymną dla przeciwników nowelizacji ustawy warszawskiej. Uważam, że nowelizacja ustroju miasta jest łatwiejsza do przeprowadzenia w parlamencie niż janosikowe.
- Każda ustawa wymaga uzyskania większości. W obu przypadkach będzie spór pomiędzy posłami z Warszawy i dużych miast z pozostałymi. Przy zmienianiu janosikowego na pewno będzie miała miejsce duża dyskusja, bo jedni zyskają, inni stracą. Ustrój Warszawy mniej interesuje posłów niewarszawskich i być może jest łatwiejszy do przeprowadzenia. Jednak mam wrażenie, że w obecnej sytuacji kryzysu gospodarczego Europy i konieczności błyskawicznego reagowania przez rząd i parlament, aby Polska uniknęła losu Grecji, Węgier czy Włoch, temat nowelizacji ustroju Warszawy może nie przebić się w Sejmie.
Z autopsji wiem, że zarządzanie dzielnicami jest wyzwaniem znacznie trudniejszym niż sprawowanie władzy w gminach, jakie były przed 2002 rokiem, a jednocześnie efektywność naszych działań jest mniejsza. Niestety nasze kompetencje są mocno ograniczone, choć nie można zapominać, że w poprzedniej kadencji został wreszcie uchwalony statut miasta, częściowo decentralizujący władzę oraz statuty poszczególnych dzielnic, a także tzw. uchwała kompetencyjna. Podzielam pogląd, że dzielnice powinny mieć jeszcze większe kompetencje, za którymi płyną pieniądze na ich realizację i dlatego też sprawa nowelizacji ustroju wymaga szerokiej dyskusji wśród samorządowców i warszawskich posłów. Zmiana ustawy, choć z punktu widzenia dzielnic pożądana i pozytywna, rodzi skutki finansowe dla miasta. Wszystko wymaga więc szczegółowego doprecyzowania, aby poprawić, a nie tylko namieszać.
- Decentralizacja na pewno otworzyłaby dzielnicom drogę do funduszy europejskich. Białołęka, podobnie jak inne dzielnice, nie skorzystała z obecnego rozdania, które kończy się w tym roku. W 2013 zaczyna się kolejny okres unijnego finansowania. Znów prześpimy?
- Pozyskiwanie funduszy europejskich wręcz wzorcowo odbywa się na poziomie miasta. Metro, most Północny, tramwaj na Nowodwory, modernizacja Modlińskiej, budowa Nowolazurowej - to są inwestycje realizowane przy wsparciu UE. Trzy z nich bezpośrednio dotyczą naszej dzielnicy, więc nie można powiedzieć, że Białołęka zupełnie nie korzysta z pieniędzy unijnych. Problemem natomiast jest brak mniejszych projektów, typu hala sportowa, boisko, ośrodek kultury, które z powodzeniem mogłaby samodzielnie przeprowadzić dzielnica, gdyby szanse powodzenia tego projektu były większe. Obecnie jest tak, że miasto wybiera np. jeden projekt w jakimś konkretnym programie, a dzielnic jest przecież osiemnaście. Efekt jest taki, że musimy zadowolić się głównie tzw. miękkimi programami prowadzonymi głównie w szkołach.
- Podsumujmy pięć lat. Przejmowaliście władzę w składzie samych nowicjuszy z jednym Jackiem Kaznowskim, który miał doświadczenie w samorządzie. Na czym się potknęliście?
- Nie rozpatruję tego w kategorii naszych zaniedbań czy małych starań, ale na pewno porażką dla tej części miasta jest brak metra na Tarchomin. Druga porażka, także zupełnie ponad naszymi głowami, to historia ziemi przekazanej przez komisję majątkową siostrom elżbietankom, które niezwłocznie po zaniżonej cenie odsprzedały działki prywatnym biznesmenom. To ogromna strata dla dzielnicy, znacznie większa niż sprawa obiecanego nam metra, bo zamiast niego będzie tramwaj. Mimo stoczonej walki, nadstawiania głów i nagłośnienia w mediach tej sprawy, która ostatecznie zakończyła się likwidacją komisji, a wielu bohaterów afery skończyło w kryminale, 47 ha ziemi utraciliśmy bezpowrotnie. Planowaliśmy tam w przyszłości zbudować mnóstwo obiektów użyteczności publicznej, jak boiska, hale sportowe, przedszkole, komisariat policji i wiele innych. Niedobrze też się stało, na co także nie mamy żadnego wpływu, że Zarząd Transportu Miejskiego odłożył o kilka lat budowę parkingów P+R w Winnicy, na Żeraniu czy na Głębockiej. W tak zakorkowanej dzielnicy, jak nasza, takie inwestycje powinny być realizowane priorytetowo.
- Były trzy porażki, to teraz trzy sukcesy...
- Sukcesów jest więcej, widać je gołym okiem. Po pierwsze most Północny, po drugie oczyszczenie i zrewitalizowanie terenów przy Płochocińskiej i Marywilskiej i zbudowanie tam nowoczesnych hal targowych, z których opłaty zasilają nasz budżet. To był całkowicie zdegradowany teren, swoiste śmietnisko Warszawy. Kolejne sprawy - nowe obiekty sportowe, boiska zbudowane w programach Orlik (ul. Kowalczyka) i Syrenka (ul. Picassa), boiska szkolne, hale sportowe, jak np. na Płużnickiej, rozbudowa szkoły w Kobiałce, zbudowanie zupełnie nowej szkoły w miejscu starej na Berensona, rozbudowa przedszkoli przy Porajów i Strumykowej, nowy miejski żłobek przy Książkowej dla 130 dzieci, nowoczesne czytelnie multimedialne podziwiane przez delegacje zagranicznych gości. Sukcesem są dobre relacje z deweloperami, którzy masowo u nas budują, a nam udaje się ich przekonać do budowy nowych ulic i chodników. Największą inwestycją zrealizowaną przez dewelopera jest 7-kilometrowy kolektor kanalizacyjny z osiedla Regaty do oczyszczalni Czajka, który otworzył możliwość likwidacji szamb na ogromnym obszarze dzielnicy. Sukcesem jest działalność Białołęckiego Ośrodka Kultury, co zawdzięczamy naszemu burmistrzowi Jackowi Kaznowskiemu oraz świętej pamięci dyrektorowi BOK Tomaszowi Służewskiemu. Pojawili się u nas artyści z najwyższej półki, sala widowiskowa pęka w szwach, a ośrodek codziennie tętni życiem przyciągając mieszkańców, a przecież kilkanaście lat temu Białołęka była kompletną pustynią kulturalną. Powołana została Białołęcka Orkiestra Romantica, a zaproszenia na koncerty rozchodzą się w kilka minut, są nawet skargi, że jest za mało miejsc na widowni. Sukcesem jest wreszcie skuteczny nadzór nad buspasem na Modlińskiej, dzięki czemu pasażerowie autobusów jadą do metra w 17 minut, a nie ponad godzinę. Myślę, że pod koniec kadencji będziemy mogli pochwalić się wybudowaniem trzech nowych szkół przy Głębockiej, Ceramicznej i Ordonówny, a może nawet wprowadzeniem do planów metra na zieloną Białołękę.
- Inicjator buspasa, radny Wojciech Tumasz proponuje, aby zlikwidować go na odcinku od przystanku przy Kowalczyka do nowego wiaduktu. Co Pan o tym myśli?
- Na pewno decydenci powinni poważnie podejść do tej propozycji i z uwagą ją rozważyć. Jest bardzo prawdopodobne, że radny Tumasz ma rację mówiąc, że to usprawni ruch bez szkody dla autobusów.
- Na koniec temat drażliwy - zamknięte boiska szkolne. Ten problem jest nierozwiązany od lat. Wciąż odbieramy telefony od zirytowanych rodziców, których dzieci nie zostały w weekend wpuszczone na boisko szkolne.
- Boiska szkolne są dobrem wspólnym wszystkich mieszkańców i mają służyć każdemu bez wyjątku, a nie tylko uczniom danej szkoły. Dyrektorzy zamykają boiska, bo za nie odpowiadają, a boją się aktów wandalizmu. To musi się zmienić. Proszę mieszkańców, aby zgłaszali przypadki zamykania boisk. Od razu będę dzwonił do dyrekcji szkoły i interweniował. Oczywiście nie można np. wjeżdżać na boiska rowerem czy na rolkach, ale od pilnowania tego są dozorcy, którym pomaga monitoring. Nowoczesne boiska zostały zbudowane nie po to, żeby stały i się wietrzyły. Mają służyć uczniom, mieszkańcom i zarabiać na swoje utrzymanie poprzez wynajem komercyjny. Sam kiedyś grałem czynnie w piłkę nożną, więc zamykania dostępu do boisk nie popieram. To samo dotyczy np. hal sportowych. Tak samo jak boiska, nie mogą służyć wyłącznie szkołom, a wieczorami i w weekendy stać puste. Zbyt drogo nas kosztują, by akceptować taki scenariusz. Ponadto służą jako baza dla białołęckich klubów i akademii (m.in. Agape, Białe Orły, Legion i wielu innych) prowadzących wspaniałą pracę z dziećmi i młodzieżą.
- Życzę skuteczności, większej niż dotychczas. Dziękuję za rozmowę.
- Dziękuję bardzo, a korzystając z okazji chciałbym wszystkim mieszkańcom złożyć życzenia zdrowych, pogodnych świąt Bożego Narodzenia i pomyślności w 2012 roku.
Rozmawiał Krzysztof Katner