REKLAMA

Białołęka

różne »

 

Okno z pelargonią

  28 września 2007

Z grubsza już wszystkie kąty posprzątane, jeszcze tylko okna. Zabrałam się za to od rana i już rąk nie czuję. Mam wrażenie, że "wybłyszczyłam" cztery hektary szklanej tafli.

REKLAMA

Gderam sobie pod nosem, narzekając na ślady paluchów zostawiane przez domow-ników tu i tam, na psie łapy, zamazujące drzwi od tarasu. Jakby nie wiedział, że wystarczy zaszczekać (o, znów - czy ty nie widzisz, że dopiero umyłam to miejs-ce?!). Biadolę sobie na deszcz, po którym zostają smugi i na zlewozmywak, który jest tak blisko okna, że zdarza mi się je zachlapać.

Zdejmuję też skrzynkę z pelargoniami, dokładnie wymiatam pająki z parapetu i wycieram szybę. Zastanawiam się, czy postawić kwiaty ponownie na oknie - takie już mizerne. Zauważam jednak nowe pąki i serce mi mięknie. Oskubuję suche liście i przekwitłe gałązki, podlewam kwiaty nawozem i stawiam na parapecie. Mimo tego, że nie są to najpiękniejsze kwietne okazy, czuję do nich sentyment. Są odkąd zamieszkaliśmy tu, w swoim domu.

Okno z pelargonią. Lubię je, nadaje domowi swoisty klimat.

Zamyśliłam się, lecz już po chwili pucuję następne szyby. Czy tego musi być aż tyle? Jestem wyczerpana. W końcu udaje mi się zakończyć sprzątanie. Siadam i staram się doprowadzić paznokcie do porządku. Odgarniam z twarzy słoneczne promienie, które wpadają do domu wesołą gromadą przez czyste okna. Uśmiecham się, widząc jak tańczą na pelargonii.

I nagle moja myśl biegnie ku ludziom bez domu, bez swego okna z pelargonią. Wywołuję z pamięci Katarzynę.

Gdy ja biegam i czyszczę swój dom, ona tylko zgarnia do zawiniątka garstkę rzeczy należących do jej rodziny... Myję kolejne okna, przestawiam doniczki, a Katarzyna zerka przez zakurzone szyby mieszkania, które nie należy do niej...

Katarzynę poznałam rok temu, gdy prowadziłam zajęcia z jej dziećmi. Miała to być namiastka edukacji przedszkolnej. Namiastka, bo było tylko dwoje dzieci. Przedszkolnej, bo maluchy. Edukacji, bo chłopcy, po przełamaniu pierwszych lodów i oporów, okazali się chłonni i ciekawi wszystkiego. Miejsce, gdzie mieszkała Ka-tarzyna ze swą rodziną przechodziło wszelkie wyobrażenia o tym, jak nie wygląda dom. Jednak były to cztery ściany dające poczucie schronienia, choć nie gwarantu-jące całkowitego bezpieczeństwa, jakie utożsamiane jest z domem. Mizerne to było lokum, ale Katarzyna mogła wołać: "Dzieci, do domu!"

Wychodzę, zamykając drzwi na klucz. Za godzinę wrócę tu z moimi córkami. Będą miały niespodziankę, zastawszy swe pokoiki wysprzątane i "wypachnione". To ich królestwa. Każda z nich znajduje tu oazę spokoju. Ulubione pluszaki dają poczucie ciepła i przytulności. Zgrabne biurko kryje sekrety i tworzy komfort przy odrabianiu lekcji. Wygodne, własne łóżko pozwala wieczorem zanurzyć się w miękką pościel i śnić beztrosko kolorowe marzenia, póki poranek nie zastuka do okna.

Zajęcia z dziećmi Katarzyny odbywały się na podłodze pokrytej dywanem, któ-ry nawet nie pamięta, czy kiedykolwiek był nowy. Jednak skrzętnie zmieciony przez gospodynię, był wystarczającym placem zabaw. Niekiedy pracowaliśmy przy stole ustawionym pod oknem, przez którego zaparowane szyby wpadało do pokoju niewiele światła, ale jakoś wystarczało ono domowym przedszkolakom i doniczko-wej roślinie ustawionej na parapecie.

Porządek w pokojach moich dzieci nie przetrwał zbyt długo. No, cóż - wzdy-cham z cichą nadzieją, że jednak rzeczy wrócą kiedyś na swoje miejsce. Zresztą, mają tyle przestrzeni dla siebie, że zmieści się też trochę bałaganu...

Co innego u Katarzyny. W jednym maleńkim pokoju muszą przebywać we czwórkę wraz ze sprzętami niezbędnymi do życia. Chłopcy nie mogą więc pozwolić sobie na komfort rozsypywania klocków i jeżdżenia samochodzikami bez ograni-czeń.

Życiowe zawirowania zburzyły i ten kruchy porządek. Kilka rodzinnych trzęsień ziemi wystarczyło, by młodzi ludzie z dwójką dzieci zostali bez dachu nad głową. Zawisła nad nimi nieuchronność przeniesienia się do noclegowni. Spróbowali jesz-cze wyżebrać kawałek podłogi do spania u teściów, ale wraz z końcem lata powró-ciła tułaczka w poszukiwaniu dachu nad głową.

Nie mają domu w dosłownym tego słowa znaczeniu, ale wciąż sami tworzą dom, pozostając razem jako dzieci - ojciec - matka. W tym trwaniu trzyma ich nadzieja, że w końcu znajdą swoje bezpieczne, ciepłe schronienie ze słonecznym oknem z pelargonią.

Siedzę na tarasie swego domu, piję herbatę i delektuję się beztroską chwilą sobotniego ranka. Dom pogrążony jest jeszcze w sennym spokoju. W takim mo-mencie trudno sobie wyobrazić, że w tej samej chwili dla Katarzyny i jej bliskich zaczyna się kolejny dzień pełen niepewności, lęków, nerwowego zmagania się z codziennością i nieuchronną bezdomnością. Są jak garstka piskląt zostawionych samym sobie na pastwę złego losu. Dwójka małych dzieci i dwoje rodziców tak młodych, że sami jak dzieci potrzebują kogoś, kto pokieruje, ochroni, pomoże. Ośrodek Pomocy Społecznej rozkłada ręce: cóż, dostali zasiłek, ale sami muszą sobie radzić. Okien z pelargonią nikt nie rozdaje.

Dopijam herbatę, rozglądam się z uśmiechem. O, znów czyjeś palce zostały na szybie. Wznoszę oczy ku niebu i z całej duszy dziękuję za to, że jest ktoś, kto zos-tawia swoje ślady i jest okno z pelargonią, które mogę czyścić w nieskończoność.

Anna Zarzycka

Przedstawiona historia dotyczy młodej białołęckiej rodziny, poszkodowanej przez los, która poszukuje domu w zamian za pomoc, opiekę lub ewentualnie niewysoki czynsz. Osoby, które mogłyby zaradzić trudnej sytuacji proszone są o kontakt: ania.z1@gazeta.pl, tel. 0-600-495-790.

 

REKLAMA

Czytaj na ten temat

Komentarze

Ten artykuł nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Twój może być pierwszy...

REKLAMA

Najnowsze informacje na TuBiałołęka

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Najchętniej czytane na TuBiałołęka

Misz@masz

Artykuły sponsorowane

REKLAMA

REKLAMA

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

Wstąp do księgarni

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

AMBRA - Twoje Perfumy
AMBRA - Twoje Perfumy