Moja dzielnica, moje miasto, mój kraj
12 lipca 2013
Z punktu widzenia mojego ojca - Tadeusza Wincha, termin "moja dzielnica" odnosił się wyłącznie do Bródna. W 1880 roku, jak podają liczne źródła, liczyło ono ok. 960 mieszkańców i 360 domów. Była to trochę "większa wieś" z bardzo ubogą ludnością. Momentem przełomowym była rozbudowa Kolei Nadwiślańskiej i wybudowanie stacji Warszawa-Praga (na tyłach obecnego Domu Kultury "Świt"). W konsekwencji, na stosunkowo niewielkiej przestrzeni, nastąpiło skupienie w miarę jednorodnej grupy zawodowej - kolejarzy.
Nieliczni mieszkańcy Bródna wiedzą, że jeszcze w 1970 roku centrum Bródna znajdowało się w pobliżu zespołu szkół podstawowych przy ul. Bartniczej i dawnej ul. Białołęckiej, obecnie Wysockiego. Trudno w to uwierzyć. A jednak wokół tamtego miejsca toczyła się historia Bródna. Ta dawna i ta związana z II wojną światową. Na Bródnie był Dom Kultury PPS-u, kina, sklepy, szkoły, cmentarz, dzika plaża nad Wisłą, knajpy, biblioteki, klub sportowy "Orzeł".
Rzecz jasna nie wszystkim dobrze się powodziło. Było sporo osób bez pracy oraz kilka postaci z tzw. marginesu: "Babagluty", "Głupia Maryśka", "Marszałek Foch". Należy wspomnieć o knajpach i bijatykach. Ludzie chodzili do tych samych szkół, wielu do kościoła, byli swoimi sąsiadami. Z tych to powodów można było czuć się bezpiecznie chodząc po oświetlanych lampami gazowymi ulicach. Z Warszawą łączył Bródno tramwaj nr 21, ale w zasadzie po co było jeździć do Warszawy? Wszystko było na miejscu. Bywam często na cmentarzu Bródnowskim. Zauważyłem, że wielu moich krewnych leży w sąsiadujących ze sobą alejkach. To nie przypadek. Sądzę, że planowali zostać na Bródnie na wieki obok siebie.
Moje miasto
Poczucie bycia warszawiakiem zapewne dopiero kiełkowało w pokoleniu rocznika lat dwudziestych minionego wieku. Należał do niego zarówno mój ojciec, jak i jego brat, Mieczysław. Sądzę, że poczucie przynależności do "czegoś więcej niż dzielnicy" zaczęło się 10 września 1939 roku. W niedzielę rano samoloty niemieckie zbombardowały drewniane domy od ulicy Budowlanej do Nadwiślańskiej. Zginęło wiele osób i chyba po raz pierwszy dla wielu mieszkańców okazało się, że Bródno jest częścią Warszawy i kraju. Powstanie warszawskie na Bródnie trwało trzy dni, nie było broni. Powstańcy zajęli najpierw szkoły powszechne, poza gimnazjum Lisa-Kuli, które pozostało w rękach niemieckich. Mam tu na myśli, przede wszystkich tych, którzy mieli wtedy po piętnaście lat. Rozpoczęła się walka, choć nie miała ona aż tak zorganizowanego charakteru jak w centralnych częściach miasta. Pamiętajmy, Bródno było dzielnicą robotniczą, a ruch oporu rodził się wśród żołnierzy i harcerstwa. Trudno mówić o zorganizowanych strukturach zbrojnych, ale nie wykluczam, że powstawały one wśród nieco starszych osób. Niezależnie od wieku toczyło się wiele "prywatnych wojen" - sabotaż. Bywało, że przedłużały się naprawy parowozów, psuły tokarki itd. Z czasem sabotaż wymagał koordynacji działań, np.: wysadzenie słupa wysokiego napięcia, wykolejenie parowozu. Niemcy próbowali nakłaniać do współpracy wódką, papierosami, ale nie przynosiło to wielkich efektów.
Mój kraj
Świadomość kraju, jako wspólnoty narodu, budził rodzinny dom. Nie sądzę, by mój dziadek był jedynym czynnie walczącym o niepodległość Polski. Było ich znacznie więcej. W przypadku pokolenia moich dziadków inny był kontekst historyczny wyrobienia w sobie poczucia przynależności do określonej wspólnoty narodowej i bycia obywatelem określonego państwa. Kolejnymi instytucjami budującymi świadomość przynależności do narodu i państwa były Kościół i szkoła.
W pamięci ojca pozostał organista kościelny, pan Roch, który przez cały okres okupacji ukrywał Żydówkę. Pomagano też Żydom przywożonym z getta do pracy w zakładach kolejowych. Nad warszawskim gettem przejeżdżał tramwaj. Czasami specjalnie zwalniał i wyrzucano z niego żywność i ubrania. Nie były to akcje na wielką skalę, ale pokazują one wymiar walki, który był możliwy do zrealizowania przez pojedyncze osoby. Należeli do nich także nauczyciele, m.in. pani profesor Piasecka ucząca języka polskiego. Nadzieję na wolną Polskę przywracały kazania księdza Woźniaka.
Powstanie warszawskie na Bródnie trwało trzy dni, nie było broni. Powstańcy zajęli najpierw szkoły powszechne, poza gimnazjum Lisa-Kuli, które pozostało w rękach niemieckich. Próbowali także przebić się na Płudy, ale zostali odparci. Jak pisze ojciec: "Przyjechały czołgi - oddały kilka strzałów i trzeba było się rozejść. Broń i granaty zostały przez uczestników powstania zabrane i zakopane po drodze, na piachach lub na cmentarzu". 26 sierpnia 1944 roku nastąpiła blokada dzielnicy - pierwszy krok w przygotowaniach do wywózki na przymusowe roboty. Ojciec opisuje to tak: "Wszyscy zebrali się na ulicy Modlińskiej i poprzez Dworzec Warszawa Wschodnia zostaliśmy przewiezieni [mowa tu też o jego bracie, Mieczysławie - dopisek S.W] - do Pruszkowa a dalej na przymusowe roboty do Niemiec".
Ojciec wraz z bratem i pozostałymi kolegami zostali wywiezieni do Essen, gdzie pracowali w warsztatach kolejowych. Można śmiało twierdzić, że dla Niemców młodzież z Bródna była bardzo cenną siłą roboczą - wykwalifikowani kolejarze, absolwenci szkół zawodowych i technikum - i dlatego nie wywieziono ich do obozów koncentracyjnych czy nie rozstrzelano na ulicach Warszawy.
To, co pamiętam z relacji taty, to wspomnienie głodu. Polacy z reguły chcieli pracować na zewnątrz, przy naprawie torów kolejowych. Stwarzało to okazję do zbierania z pola ziemniaków czy buraków. Nie przypominam sobie, żeby ojciec mówił o szczególnie okrutnym sposobie traktowania polskich robotników przez Niemców. Zapewne ci ostatni zdawali sobie sprawę z nadchodzącego końca wojny i nie chcieli narażać się na zemstę kolejarzy. Po wyzwoleniu "działania odwetowe" polegały, między innymi, na paleniu papierosów przed Niemcami i ich ostentacyjnym rozdeptywaniu tak, by z tzw. peta nic nie zostało.
Tragiczne dla wielu Polaków było wyzwolenie Essen przez Amerykanów. Było ono poprzedzone ostrzałem miasta oraz jego silnym bombardowaniem. To w jego trakcie zginął młodszy brat ojca i dziesiątki przymusowych robotników. Mieczysław w chwili śmierci miał osiemnaście lat. W momencie przerwania ostrzału miasta, poszedł z kolegą po kawę. Kiedy wracali obu trafiły odłamki z granatnika. Zginęli na miejscu. Ciała wywieziono na cmentarz, tam odbył się pogrzeb. Kilka lat później ich ciała ekshumowano i przewieziono na cmentarz miejski Südwestfriedhof.
Nasze poszukiwania
Po wojnie mój ojciec aktywnie działał w Towarzystwie Przyjaciół Bródna, pisał wspomnienia. Nie wykluczam, że odezwało się w nim silne poczucie przynależności do dzielnicy, mógł też szukać informacji o miejscu pochowania brata. Nie udało się. Na krótko przed śmiercią zobowiązał starszą siostrę do kontynuacji poszukiwań. Kilka lat temu - chyba był to 2008 rok - w "Rzeczpospolitej" ukazał się artykuł o śmierci Polaków w Essen i tamtejszym cmentarzu. Moja siostra skontaktowała się z panem Bogdanem Soporowskim i po kilku miesiącach mogliśmy złożyć kwiaty na grobie stryja i oddać hołd wszystkim poległym.
Fakt śmierci na terenie obozu sprawił, że Mieczysław znalazł się w ewidencji niemieckiej. Dzięki temu można było odnaleźć grub stryja, ale w tym jest także ogromna zasługa panów: Bogdana Soporowskiego oraz Henryka Nazarczuka. Dzięki nim - a także zaangażowaniu strony niemieckiej - postawiono głaz upamiętniający śmierć ok. 50 mieszkańców Bródna oraz wszystkich poległych tam osób.
Z własnego doświadczenia wiem, jak ważnym jest dla naszej tożsamości odnalezienie grobów bliskich. Dlatego zwracam się do wszystkich, których rodzice żyli w tamtym czasie w naszej dzielnicy, do dzielenia się swoimi wspomnieniami. Może uda się odnaleźć także groby innych, poznać historię dzielnicy, miasta i kraju?
Sławomir Winch
winch@pro.onet.pl
502-381-839