Kościół - budynek czy wspólnota?
4 grudnia 2013
Artykuł na temat parafii św. Włodzimierza i decyzji księdza odmawiającej pochówku kobiecie, która nie przyjmowała po kolędzie księdza tej parafii, wywołał lawinę bardzo różnorodnych komentarzy - zarówno na forum, jak i telefonicznych (tu zdecydowanie dominowały głosy poparcia dla księdza) oraz mailowych (odwrotnie - krytykujące go).
- Przyjmowanie księdza po kolędzie nie jest obowiązkowe i nie świadczy o tym, czy ktoś wierzy czy nie.
Parafia odmawia pogrzebu. "Bo zmarła nie przyjęła księdza po kolędzie"
Czy można odmówić rodzinie zmarłego ostatniej posługi, jaką jest pogrzeb? Czy nieprzyjmowanie księdza po kolędzie oznacza brak kontaktu z parafią, brak wiary? W parafii Św. Włodzimierza na Bródnie oznacza. Tam duchowni odmówili pochówku.
Pani mogła być starszą osobą, bądź była chora i może to był powód nieprzyjmowania księdza po kolędzie. Zwyczajny brak empatii i ksiądz, który powinien się wstydzić - odpowiada inny czytelnik.
- Uważam, że powinien być całkowity zakaz dla księży chowania na katolickich cmentarzach ludzi "niepraktykujących", "wierzących, ale nie w Kościół" itd. Ci ludzie przychodzą do kościoła (na który notabene nie łożą nawet złotówki, a jednocześnie domagają się zlikwidowania funduszu kościelnego) tylko wtedy, gdy potrzebują "coś załatwić": ślub, chrzest, pogrzeb. Dla takich ludzi i 10 zł to jest "za drogo", bo według nich kościół powinien wybudować się z pieniędzy z nieba, utrzymywać z datków emerytów, a jak już coś potrzebują, to oczywiście musi być to za darmo. Znajdź mi instytucję, która "za darmo" wydaje jakiekolwiek dokumenty! Może wreszcie jak przestanie się dopuszczać wszystkich jak leci do komunii, ślubów, to okaże się, że katolików jest 60%, a nie 96% - emocjonuje się inny.
- To, że ja pracuję w takich godzinach, że nie mam możliwości przyjęcia księdza po kolędzie oznacza, że nie jestem katolikiem? A to, że każdy weekend spędzam poza Warszawą i chodzę na mszę w innej parafii, to też jest grzech? - pyta internauta o pseudonimie Wierzący.
- A skąd ksiądz ma wiedzieć, że to była katoliczka, kiedy z parafią żadnych związków nie miała? Nieprawdę miał poświadczać? - pyta Jola.
- Ksiądz nie chciał popełnić przestępstwa i poświadczyć nieprawdy. Równie dobrze można było od rabina żądać analogicznego zaświadczenia - komentuje Adrian.
Swoją historię opisała także pani Karolina.
Po przeczytaniu Państwa artykułu na temat parafii św. Włodzimierza, chciałam opisać moją historię. Należę do parafii od ponad 20 lat. Do tej pory nigdy z niczym nie było większych problemów, których nie udałoby się rozwiązać. Od około trzech lat parafią zarządza jednak nowy proboszcz, któremu wydaje się, że jest chyba w czasach "pana, wójta i plebana". Wprowadza na siłę swoje doświadczenia zaczerpnięte z mniejszych parafii w mniejszych miejscowościach.
Do rzeczy: moja siostra została matką, więc siłą rzeczy będąc katoliczką chciała ochrzcić swoją córeczkę. W związku z tym poprosiła mnie, abym została matką chrzestną dla jej dziecka. Oczywiście ucieszyłam się i bez chwili zastanowienia zgodziłam się. Po pewnym czasie siostra poinformowała mnie o tym, że muszę dopełnić pewnych formalności, których wymaga parafia mojej siostry, czyli: spowiedź i zaświadczenie z mojej parafii.
Aby spełnić te wymagania, udałam się do kancelarii parafialnej św. Włodzimierza, gdzie podobnie jak w Państwa artykule zastałam "mężczyznę w wieku 50-60 lat, w okularach, z krótkimi siwiejącymi włosami". W moim przypadku mężczyzną tym był obecny (wtedy jeszcze nowy) proboszcz parafii. Powiedziałam księdzu o co mi chodzi i poprosiłam o zaświadczenie. Podobnie jak w Państwa artykule ksiądz wstał, poprosił o imię i nazwisko, podszedł do dużej komody z szufladami, skąd wyciągnął kartę i wrócił na swoje miejsce. Po chwili zostałam poinformowana, że kościół nie ma z moją rodziną kontaktu, w związku z czym nie otrzymam zaświadczenia. Zapytałam o co chodzi z "kontaktem z rodziną", a ksiądz odparł, że od kilku lat księża po kolędzie nie byli przez moją rodzinę przyjmowani. Starałam się wytłumaczyć naszą sytuację, że pracujemy, uczymy się, nie zawsze jest na to czas i że na pewno jest też błąd, bo rok temu ksiądz był w naszym domu. Wiedziałam, że ma on trochę racji, więc wykazałam skruchę i poprosiłam o to zaświadczenie obiecując poprawę. Odpowiedź księdza była jednoznaczna - nie otrzymam zaświadczenia, bo to żadne wymówki.
Poddałam się i wróciłam do domu. Moja mama słysząc tę historię zaniemówiła i od razu poszła do księdza, zapytała go o dane, których - podobnie jak opisywała to czytelniczka w Państwa artykule - nie chciał podać. Cała sprawa otarła się o Kurię, która oczywiście nie chciała pomóc.
Odpuściliśmy i poczekaliśmy na kolędę (chrzest był zaraz po świętach), wpuściliśmy księdza (innego), porozmawialiśmy z nim oraz daliśmy na kościół. Na drugi dzień proboszcz z uśmiechem na ustach, jakby nic się nie stało, wydał zaświadczenie. Prawdopodobnie zadecydował o tym jego dobry humor, wizyta po kolędzie lub "koperta", ale to pozostanie tajemnicą proboszcza.
Cała historia jest żenująca i pokazuje, jak bardzo niektórzy księża w ostatnim czasie odstraszają parafian od kościoła, którym starają się rządzić zapominając o tym, że Kościół to nie budynek tylko wspólnota.
Karolina
.