Kiedy Małysz na BMW-ie?
31 sierpnia 2007
Takiej reklamy dawno nie było (Niemiec potrafi). Ale nie oszukujmy się, co poniektórzy dali się zwyczajnie zrobić w balona.
Oczywiście, że mówię o maniach! Dla niektórych to manie prześladowcze. Cze-mu one się tak plenią? Proszę Państwa, zostańmy przy tym, że wynikają one po prostu z ubóstwa. Jak to się mówi: z głodu sukcesów... Choć nie tylko... jestem przekonany o tym, że nie tylko, ale na razie sza...
Wyrażam zatem przekonanie, że gdyby to oto nasze podwórko doczekało się złotego dziecka kija golfowego (a żeby i afropolskiego, Tigera Woodski, mamy przecież doświadczenia z czarnym piłkarzem), szybko opanowałaby nas jakaś ro-mantyczna kijomania. Często nieważne (a to wielka szkoda!) w co nasi grają, z kim i o co, czym i na czym. Ważna jest ta zapierająca dech rywalizacja.
Nie tak trudno, powiadam, wyobrazić sobie obok Małyszomanii, siatkówkomanii (nie mówiąc o piłce kopanej) jakąś manię z gatunku większej egzotyki. Manię na punkcie czegoś, co niekoniecznie charakteryzuje nasz klimat, nasze północno-sło-wiańskie podwórko. Musi to być jednak coś nieco dynamiczniejszego od szachów, czy brydża sportowego, w których to dyscyplinach jesteśmy od dawna potęgą, acz triumfującą po cichu.
Sport to pozornie taki szlachetny gatunek kosmopolityzmu. Można zaryzyko-wać, że przy odrobinie marketingowo-medialnego szumu nowa mania (nawet na punkcie największego absurdu) dość szybko ogarnęłaby polskie domy, szkoły, puby, kawiarnie. Szczególnie, kiedy rzecz by dotyczyła dyscypliny elitarnej, wi-dowiskowej, ale być może przede wszystkim takiej, na której zarabia się ogromne pieniądze.
Tradycje motoryzacyjne mamy całkiem spore, ale żeby F1? To już chyba naprawdę prędzej F16 (lotnisk wszak mamy dostatek!). Zadziwiająca jest ta już wszem i wobec wyartykułowana przez mędrców, co się zowią, Kubicomania. Doszło do tego, że nawet ortodoksyjne na ogół w swojej sportowej ignorancji, przez lata pielęgnowanej znieczulicy, kobiety żywo zainteresowały się szybkim Robertem i jego... wypasionym bolidem. Tyle pań, ile odwiedziło Pit Lane Park na Bemowie z pewnością nie przychodzi na mecze piłkarskie.
Najzabawniejsze jest jednak to, że w gruncie rzeczy, wbrew temu, co mi mó-wiono, impreza na lotnisku z wyścigami Formuły 1 miała tyle wspólnego co, małpa na śniegu zjadająca banana z Adamem Małyszem lecącym po złoto. Nie oszukujmy się. Co poniektórzy dali się najnormalniej zrobić w balona (albo w banana)!
Takiej reklamy dawno nie było. Oto Warszawa ma już swoją ulubioną markę samochodową, a pewna stacja telewizyjna może dotychczasową oglądalność tran-smisji z GP spokojnie mnożyć i mnożyć.
Ale cóż, i ja tam na lotnisku byłem, miód i wino piłem i... poważnie się zasta-nawiałem, czemu nikt jeszcze nie zorganizował imprezy w stylu: smarowanie nart Adama Małysza. Co z tego, że na Bemowie nie ma skoczni, przecież toru F1 nie ma tym bardziej.
To nie krytyka, raczej podziw...
PO