Kaletnik - jeden z ostatnich w Warszawie
25 marca 2013
"Zakorzenieni na Bielanach" to cykl prezentujący ludzi, którzy z okolicą związani są od lat. Tu żyją i pracują, nierzadko wykonując zapomniane od dawna zawody. W tym wydaniu - pan Wiesław Heliński, kaletnik prowadzący własną pracownię na ul. Przy Agorze 26.
Kaletnik: kto to taki?
Według słowników kaletnik to osoba, która wykonuje i naprawia skórzane torby, paski, portfele, portmonetki oraz kalety, czyli małe torebki na drobiazgi, noszone najczęściej przy pasie.
Dziś kaletnikiem może zostać każdy, żadne przepisy tego nie regulują. A dawniej?
- Dawniej jak ktoś chciał pracować w tym zawodzie, musiał wyrobić papiery czeladnicze - tłumaczy pan Wiesław. - A jak chciał zatrudniać ludzi, musiał zdać egzamin mistrzowski. Taki egzamin najczęściej polegał na zrobieniu projektu torby, a potem samodzielnym jej wykonaniu. Choć to zawód wymierający, u mnie ruch ciągle jest. Zostało niewielu kaletników, więc przyjeżdżają do mnie ludzie nawet spoza Warszawy. Widać, że jest kryzys. Kobiety przynoszą torby z urwanymi uszami, czasem naprawdę bardzo, bardzo zniszczone.
Najlepsze buty "na obstalunek"
- Kiedyś było na Bielanach wielu rzemieślników. W mieszkaniach, w piwnicach, wszędzie były małe zakłady szewskie, kaletnicze. Tak samo w Łomiankach. Nie było produkcji fabrycznej, a najlepsze buty robili szewcy metodą "na obstalunek". O co chodzi? Określenie oznacza sposób, według którego szewc bierze miarę na buta: odrysowuje kształt podeszwy, mierzy podbicie. - A potem wykonuje buty, które leżą na nogach jak skarpetki - mówi pan Wiesław. - Bardzo dobrze pamiętam te czasy.
Dzisiaj produkcja fabryczna wypiera rzemiosło, jednak nic nie zastąpi sprawnych rąk kaletnika czy szewca. - Do szycia ręcznego służy specjalne szydło. Takie szycie jest dużo bardziej wytrzymałe i dokładniejsze niż jakiekolwiek maszyny - twierdzi pan Wiesław.
Przez Kasprowicza po świeże mleko
- Ciągle mieszkam na tym samym osiedlu, choć teraz wygląda ono zupełnie inaczej. Bloki, szeroka ulica, metro. Kiedyś na drugą stronę Kasprowicza chodziliśmy po mleko prosto od krowy, bo bloków nie było, tylko zwierzęta się tam pasły - wspomina kaletnik. - Lubiłem te czasy. Kiedy byłem mały, to na Bielanach ciągle się coś działo. Graliśmy w różne gry, zabawy. Pod strzelnicą zbieraliśmy puste łuski - miałem w domu całe pudełko, a zimą chodziliśmy na pobliskie stawy na łyżwy, latem do Lasku Bielańskiego. Dzisiaj już inne czasy, ludzie siedzą ciągle przy komputerach. Dlatego ja lubię moją pracę, bo to jest praca z ludźmi. Ciągle ktoś przychodzi.
kz