Gazem po oczach, kijem po szybach: agresywni kierowcy to my!
8 maja 2014
Podobno CB Radio to jedyne miejsce w Polsce, gdzie drugi kierowca to kolega, a nie "qierbolony baran". Coś w tym jest, bo patrząc na stołeczne drogi można wysnuć przypuszczenie, że kierowcom wyłączają się ludzkie odruchy a włącza agresor.
Popatrzmy w nasze archiwa - na Białołęce odnotowaliśmy kilka ciekawych przypadków drogowej wściekłości. Na Mehoffera na przykład w 2011 roku kierowca fiata uznał, że opel przed nim wymusił na nim pierwszeństwo. Przy pierwszej zatem okazji wysiadł z samochodu, wyciągnął zza kierownicy właściciela agili, pobił go - a dla podkreślenia wagi swych czynów skopał oponentowi auto. Nie czarujmy się - nikt święty nie jest. Piszący te słowa niejednokrotnie używał pod adresem kierowców oszczędnie używających kierunkowskazów słów ogólnie uznanych za mocno nieprzyzwoite i kwestionujące szacowne prowadzenie się ich mamuś. Rok wcześniej podobny przypadek na Płochocińskiej - tam frustrat stojący w korku zajechał drogę kobiecie, zaczął wymachiwać atrapą pistoletu i obrzucił ją stekiem bluzgów, z których "nie dojedziesz do pracy, suko!" było najłagodniejszym. Trafił fatalnie, bo kobieta była policjantką, więc choć próbował uciekać (zatłoczoną Płochocińską? Od razu widać, że rozgarnięty nie był), złapano go szybko.
Ale chamstwo na drodze to nie domena wyłącznie warszawiaków. W Legionowie chociażby dwóch braci miało poważne uwagi co do stylu jazdy małżonków jadących skuterem. Mężczyznę skopali, kobietę spoliczkowali.
Nie czarujmy się - nikt święty nie jest. Piszący te słowa niejednokrotnie używał pod adresem kierowców oszczędnie używających kierunkowskazów słów ogólnie uznanych za mocno nieprzyzwoite i kwestionujące szacowne prowadzenie się ich mamuś (co zostało znacząco zahamowane, odkąd jeździ z synem w foteliku). Niejednokrotnie też słyszał wiele ciepłych słów pod własnym adresem, gdy zdarzyło się wjechać na rondo ciut za wcześnie. Co jednak kieruje ludźmi, że zamiast pożołądkować się w zaciszu samochodu lecą prać wyimaginowanego wroga? Zgadzam się, że to wypadki rzadkie i jednostkowe - ale są. Strach pomyśleć, co by się działo, gdyby wpuścić ich na wylotówkę na Białystok w godzinach weekendowych wyjazdów, albo na przebudowywaną Żołnierską czy w okolice Marsa.
Żeby nie kończyć smutną wizją - często korzystam z hipermarketu pod Markami. Wyjazd stamtąd na Toruńską w kierunku Targówka bywa czasami mocno przygnębiający. A jednak kierowcy karnie ciągną sznureczkiem, wpuszczając dojeżdżających z parkingów. Sprzeczki? Nie zauważyłem. Przemoc? Żadna. Czyli jednak można.
Wiktor Tomoń