Dozorczyni nadużyła... miotły?
20 kwietnia 2010
Do redakcji zatelefonowała pani Maryla, skarżąc się na bezczynność prezesa Spółdzielni Mieszkaniowej "Lazurowa". Czytelniczka opowiedziała, że została uderzona przez dozorczynię, a prezes spółdzielni kryje swoją pracownicę.
Pani Maryla myślała, że dozorczyni przyjdzie i ją przepro-si. Gdy tak się nie stało, zatelefonowała ze skargą do prezesa spółdzielni, mając nadzieję, że ten upomni swojego pracownika i przeprowadzi konfrontację wyjaśnia-jącą tę sprawę. - Prezes nie podjął w tym kierunku żadnych działań. Zażądałam więc konfrontacji z dozorczynią w jego obecności. Na wyznaczony termin dozorczy-ni się nie stawiła, zasłaniając się złym stanem zdrowia - mówi pani Maryla. Do dzi-siaj sprawa nie została wyjaśniona, a kobiety ze sobą nie rozmawiają. Pani Maryla jest rozżalona na władze spółdzielni, że nie pouczyły swojego pracownika za nie-właściwie zachowanie.
- Pracownicy administracji traktują sprawę humorystycznie - jedna baba nawy-myślała drugiej, jednak mi bynajmniej nie jest do śmiechu - mówi pani Maria. - Jestem bezsilna w sytuacji, kiedy pracownicy administracji tworzą zwarty front w obronie swojej koleżanki, a moim obowiązkiem ma być tylko płacenie czynszu i siedzenie cicho - dodaje.
Prezes spółdzielni uważa, że sprawy nie ma, a incydent to zwykły spór są-siedzki. - Uważam całą sprawę za zakończoną. Nie miałem dowodów na to, która z pań jest faktycznie sprawczynią, a która pokrzywdzoną, gdyż obie panie twierdziły to samo, że jedna została pobita przez drugą. Nie jestem sędzią, aby osoby te upo-minać - tłumaczy Ryszard Sędziak, prezes Zarządu SM "Lazurowa". - Oczywiście, że z racji tego, iż jedna z nich jest pracownikiem spółdzielni, pouczyłem ją. Jednak-że nie mogę definitywnie stwierdzić, że ona również nie była pokrzywdzona. Obec-nie mogę jedynie apelować do pań, aby się pogodziły, co też uczyniłem w swoim czasie. Uważam, że to jest konflikt sąsiedzki, na który jako prezes nie mam wpły-wu - dodaje Ryszard Sędziak.
Anna Przerwa