Deweloper to wróg? Nowa strategia władz dzielnicy?
20 grudnia 2016
Czy zarząd Białołęki jest wyznawcą nowej "religii" uznającej deweloperów za zło zagrażające mieszkańcom naszej dzielnicy? Czy wkrótce wszyscy zapłacimy firmom deweloperskim odszkodowania? Trudno to jednoznacznie ocenić, ale nie ma wątpliwości, że relacje z deweloperami, w tym z największymi, bardzo się ostatnio pogorszyły. Dlaczego?
Władze chcą powstrzymać chaotyczną zabudowę, ale deweloperzy wprost mówią o niekompetentnym ich zdaniem wiceburmistrzu Jacku Poddębniaku i cichym przyzwoleniu na jego działania przez pozostałych członków zarządu. O co chodzi? O odmawianie firmom współpracy przy wydawaniu pozwoleń na budowę, mimo obowiązujących planów miejscowych. Tydzień temu Białołęką zajmował się Polski Związek Firm Deweloperskich.
- PZFD otrzymuje od dłuższego czasu niepokojące sygnały o kłopotach spółek deweloperskich inwestujących w dzielnicy Białołęka. Prowadzimy szereg spotkań dotyczących problemów na Białołęce, a następnie wypracujemy wspólne stanowisko, które posłuży do podjęcia konkretnych działań - usłyszeliśmy w PZFD.
Oficjalne skargi wpłynęły też do prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz. - Potwierdzam, że pojawiło się u nas wiele skarg od inwestorów na działania zarządu Białołęki - mówi wiceprezydent Warszawy Michał Olszewski. - Kompetencje dzielnicy określa uchwała kompetencyjna, co oznacza, że niektóre decyzje w zakresie architektury wydaje dzielnica. Prezydent nie jest organem odwoławczym. Niemniej w trybie nadzoru oczywiście analizujemy podejmowane przez zarząd dzielnicy uchwały. Te skargi na razie wymagają wyjaśnienia i skoordynowania działań, więc w najbliższym czasie zorganizujemy spotkanie, na którym będziemy starali się zaradzić zaistniałej sytuacji. Władze dzielnicy mają argumenty prospołeczne, m.in. o niewydolności infrastruktury - szkół, przedszkoli itd. - i ja je doskonale rozumiem i przyjmuję, ale te argumenty nie mogą być decydujące w procedurze administracyjnej wydawania pozwolenia na budowę dla dewelopera, jeśli jego projekt jest zgodny z miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego - podsumowuje wiceprezydent.
- Białołęka ma w większości wadliwe plany zagospodarowania uchwalane wiele lat temu - mówi Agnieszka Borowska, radna dzielnicy. - Plany te są często ogólne, doprecyzowywanie szczegółów jest potrzebne, więc tym bardziej należy z deweloperami rozmawiać, przedstawiać argumenty mieszkańców, negocjować i starać się uzyskać jak najwięcej dla obecnych i przyszłych białołęczan. Nie akceptujemy postawy zamykania drzwi przed deweloperami, którzy powinni być bardzo istotnymi partnerami wiceburmistrza odpowiedzialnego za inwestycje. Efekt takiego postępowania może być taki, że firmy uzyskają co chcą w sądzie, a wówczas mieszkańcy nie otrzymają nic oprócz kolejnego osiedla. I jeszcze zapłacimy odszkodowania - konkluduje Borowska. Nieoficjalnie wiemy, że władze dzielnicy doskonale zdają sobie sprawę z tego, że każdy deweloper wygra w sądzie. Liczą jednak na to, że budowy opóźnią się o rok czy dwa, a to dla władz oznacza jedno - większy spokój przed kolejnymi wyborami.
Poddębniak: Działam zgodnie z prawem
- Nie doszło do złamania prawa - zapewnia wiceburmistrz Jacek Poddębniak. - Deweloperzy na rozmowach w urzędzie pojawiają się tylko wtedy, jeśli nie mają dostępu do drogi publicznej i proszą o uruchomienie procedury Zezwolenia na Realizację Inwestycji Drogowej, wynikającej z tzw. specustawy drogowej, dzięki której chcą budować drogę do własnej działki, wywłaszczając fragment nieruchomości swojego sąsiada. Procedura ZRID nie jest narzędziem dla dewelopera, ale wyłącznym uprawnieniem samorządu. Narzędzie ZRID nie może być wykorzystywane do poprawy sytuacji finansowej firm deweloperskich, a obecnie jest tak, że deweloperzy kupują działki za grosze bez dostępu do drogi publicznej i chcą przy pomocy ZRID zwiększyć wartość tych działek. Jeden deweloper kupuje za 1000 zł za metr a inny za 300. Chodzi o sprawiedliwość - podsumowuje wiceburmistrz.
Dom Development: Mamy dostęp do Modlińskiej
Ostatnio głośna stała się sprawa zanegowania planów budowy osiedla Dom Development na Żeraniu. Białołęcki ratusz wykorzystał fakt, że deweloper musi przez działkę należącą do miasta wykonać wjazd do osiedla od ulicy Kowalczyka a nie od Modlińskiej.
- My mamy dostęp do drogi publicznej od strony ulicy Modlińskiej, ale plan zagospodarowania mówi, że wyjazd z osiedla ma być od ulicy Kowalczyka - informuje Radosław Bieliński, rzecznik prasowy Dom Development. - Z procedury ZRID chcemy skorzystać, bo m.in. w trakcie konsultacji społecznych mieszkańcy sąsiednich osiedli prosili zarząd dzielnicy o realizację ronda, zamiast zwykłego skrzyżowania, które przewiduje plan zagospodarowania, a taka ingerencja w plan miejscowy wymaga skorzystania ze specustawy drogowej. Ponadto pomiędzy naszą działką a ulicą Kowalczyka są działki miejskie, nie stanowiące pasa drogowego.
- Budowa ronda na ul. Kowalczyka przy wyjeździe z działki dewelopera jest pomysłem nietrafionym, ponieważ uprzywilejowuje ruch z drogi wewnętrznej (z osiedla DD - przyp. red). Tam potrzebne jest zwykłe skrzyżowanie, zgodnie z założeniami planu miejscowego - twierdzi wiceburmistrz Poddębniak.
- Dodatkowo razem z osiedlem chcemy zrealizować plac miejski, zieleńce oraz ścieżkę rekreacyjną, która pozwoli wszystkim mieszkańcom rejonu ulicy Kowalczyka dojść do Kanału Żerańskiego. To wszystko wykonamy na własny koszt i sprzedamy miastu za 123 zł brutto - dodaje Bieliński.
Prawdziwym problemem jest brak szkół
Nieoficjalnie wiadomo, że postawa wiceburmistrza wynika wyłącznie z niewydolności placówek oświatowych. - Dziś niemal wszystkie szkoły na Białołęce pracują na dwie zmiany, rocznie przybywa nam 20% nowych uczniów - mówi Marzena Gawkowska, rzeczniczka białołęckiego ratusza. - W tym rejonie trwa co prawda budowa szkoły przy ul. Myśliborskiej, ale z naszych danych wynika, że placówka od razu po jej oddaniu do użytku w 2017 roku będzie miała pełne obłożenie. Dopiero budowa szkoły podstawowej przy ul. Świderskiej poprawi sytuację bazy oświatowej w tej części Białołęki. To jednak nastąpi w 2022 roku.
- Władze dzielnicy oczywiście mają prawo powiedzieć: "nie chcemy więcej mieszkańców", ale muszą to zapisać w planach zagospodarowania - mówi przedstawiciel dużego dewelopera. Dopóki obowiązują takie a nie inne plany miejscowe, to nieprzestrzeganie ich grozi tym, że deweloperzy zażądają gigantycznych odszkodowań.
- Jeśli w miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego jest zaplanowana droga publiczna na terenie prywatnym, to właściciel działki po pierwsze ma prawo żądać wypłaty odszkodowania za obniżenie wartości nieruchomości w związku z przeznaczeniem nieruchomości pod drogę publiczną, a po drugie samorząd ma obowiązek wybudowania każdej zaplanowanej drogi w ramach realizacji celów publicznych określonych w planie - komentuje rzecznik Dom Development. - My wykazujemy się dobrą wolą, rezygnujemy z należnych nam odszkodowań i oczekujemy dobrej woli ze strony wiceburmistrza. W przypadku korzystania z procedury ZRID praktyką w mieście jest przekazywanie przez deweloperów zarówno nakładów, jak i gruntów pod drogi publiczne za symboliczną kwotę. Deweloperzy zdejmują jednocześnie z barków samorządu obowiązek realizacji celów publicznych, w tym wypadku obowiązku zbudowania dróg. Działamy na rzecz dobra publicznego i w interesie miasta, bo chcemy za własne pieniądze zrealizować drogę publiczną w kształcie oczekiwanym przez lokalną społeczność a wiceburmistrz wbrew temu interesowi, bo naraża podatników na wielomilionowe wydatki - podsumowuje Bieliński i dodaje, że realizacja drogi w trybie specustawy pozwala na przyspieszenie realizacji inwestycji o mniej więcej rok, bo tyle trwa ustanowienie służebności drogowej w sądzie. Ten rok to jest oczywiście zysk deweloperów, dzięki któremu firmy mogą rezygnować z roszczeń wobec miasta za zbudowanie dróg.
- Wbrew temu, co twierdzą deweloperzy, to zarząd dzielnicy, podejmując takie działania, działa w interesie mieszkańców i miasta - odpowiada wiceburmistrz Poddębniak.
Deweloperzy zapowiadają, że jeśli na Białołęce będą im rzucane kłody pod nogi, to nie zrezygnują z żadnych należnych im pieniędzy za wyręczanie miasta w budowie infrastruktury, a to może oznaczać wielomilionowe wydatki na rzecz każdego z większych deweloperów, a co za tym idzie - zdecydowane obniżenie budżetu inwestycyjnego dzielnicy i jakości życia na Białołęce.
Krzyk rozpaczy?
- Nie rozumiem postawy wiceburmistrza, ale mam nadzieję, że jest to krzyk rozpaczy człowieka odpowiedzialnego za inwestycje w naszej dzielnicy. Krzyk o zdecydowanie większe pieniądze na szkoły, drogi, parki i place zabaw - komentuje jeden z radnych. - I mam nadzieję, że ten krzyk zostanie usłyszany a nie okaże się kolejnym wołaniem na puszczy. Może Jacek Poddębniak liczy na to, że wielcy deweloperzy wpłyną na władze miasta i wkrótce budżet Białołęki wzrośnie. Może? A może jestem naiwny...
(oko)