Bielany na ekranie. Najlepsze filmy z dzielnicą w tle
15 listopada 2016
Bielany "grały" w kinie nie raz i nie dwa...
Może kiedyś ktoś napisze bielański przewodnik filmowy i zbierze do kupy to, co w naszej dzielnicy kino zdołało uwiecznić na taśmie filmowej. Są póki co dwa przewodniki, których autorzy Jerzy S. Majewski i Grzegorz Sołtysiak portretują filmową Warszawę i Bielany są tam oczywiście obecne. Nie mam przewodnikowych ambicji, ale mam tak, że oglądając filmy nie po raz pierwszy lubię wypatrywać znajomych miejsc i chciałbym się podzielić kilkoma bielańskimi tropami. Nie jest ich dużo, ale może przy Państwa pomocy udałoby się taką filmową mapę Bielan stworzyć...
Kultowa karuzela
Na początek oczywiście "Irena do domu". Choć bohaterowie tego filmu mieszkają na Kole, to bodaj najzabawniejsza sekwencja rozgrywa się na Bielanach, pod symboliczną karuzelą. Po wojnie, w 1950 roku, w Lesie Bielańskim wytyczono park kultury. Była scena koncertowa, deski do tańca i oczywiście obowiązkowa karuzela. I tam odbywały się festyny dla ludzi pracy. To wszystko jest w filmie wplecione w zabawną scenę rodzinnego qui pro quo z Adolfem Dymszą w jego żywiole. No i Maria Koterbska śpiewa słynną "Karuzelę" - bielańską piosenkę wszech czasów.
Atmosferę bielańskich pikników sprzed wojny możemy także zobaczyć na ekranie. Ot, choćby w dokumentalnym filmie z 1938 roku "Niedziela w Warszawie". Co tam widać. Ot, choćby ujęcia tłumu warszawiaków wyruszających na niedzielną wycieczkę do bielańskiego lasu. Na pokład charakterystycznego stateczku z bocznym kołem "Francji" wchodzi tłum - panowie w marynarkach, pod krawatami, panie w eleganckich toaletach, a na miejscu piknik, zabawa, karuzela. Jak to na Bielanach.
Idylla całą gębą
Podobne sceny, tyle że inscenizowane w fabularnej wersji można zobaczyć w filmie "Ja tu rządzę" - ostatniej polskiej przedwojennej komedii nakręconej latem 1939 roku przez Mieczysława Krawicza. Ina Benita tańczy tu między drzewami, wokół piknik w najlepsze, cykliści, ludyczna stylizacja, słowem bielańska przedwojenna idylla całą gębą.
Taki utrwalony w stereotypie festyniarski wizerunek Bielan można znaleźć w kilku jeszcze powojennych filmach, do których zdjęcia wcale nie musiały być na Bielanach kręcone. Ale bielańskie ulice pojawiają się w innych produkcjach. Ot, choćby w kultowych filmach Stanisława Barei. W "Nie ma róży bez ognia" nowe bloki, do których przeprowadza się Jacek Fedorowicz z Haliną Kowalską nękani przez Jerzego Dobrowolskiego to osiedle Ruda na Bielanach, choć część zdjęć realizowana była także na Słodowcu. Z kolei w "Brunecie wieczorową porą" zakład samochodowy, w którym trwa nieustająca pijatyka, Józefa Nalberczaka nachodzi ochota na erotyczne ekscesy, Jerzy Karaszkiewicz widzi "białe samochody", znajduje się nie gdzie indziej, a na Bielanach, przy ulicy Bajana. Zakład istnieje zresztą do dziś. Bielany zagrały także w "Misiu" - placyk nieopodal Płatniczej udawał tam w jednej ze scen Londyn.
Czas Bielan jeszcze nastanie?
Wielbiciele klimatów Marymontu powinni koniecznie zobaczyć etiudę szkolną Stanisława Jędryki - "Zbieg". Emil Karewicz wysiada z tramwaju na Marymonckiej i potem długo szwenda się po Marymoncie aż do Gwiaździstej. Ładne widoki.
W wielu filmach bohaterowie mieszkają na Bielanach albo tam przyjeżdżają. W "Za ścianą" Krzysztofa Zanussiego zagrał widok okna na serek bielański, w "Zezowatym szczęściu" Bogumił Kobiela chodzi udzielać korepetycji Barbarze Kwiatkowskiej na którąś z uliczek Starych Bielan...
Oczywiście, ta wyliczanka wątków bielańskich w kinie nie wyczerpuje, zresztą mam wrażenie, że filmowy czas na Bielany dopiero nastanie. Urok uliczek i kamienic widać choćby w "Ostatniej rodzinie", a serialowi bohaterowie też częściej mieszkają na Bielanach.
I tylko szkoda, że Bielany nie zagrały w filmie, w którym zagrać powinny, w "Panu Wołodyjowskim" Jerzego Hoffmana. Klasztor kamedułów na warszawskich Bielanach zagrał klasztor kamedułów na Bielanach krakowskich.
(wk)