Zimowy czas wnuków i dziadków
13 stycznia 2006
"Dawna wigilia przyszła mi na wigilię zziębnięta głuchoniema z gwiazdą jak z jasną twarzą - wigilia przedwojenna z domem co został jeszcze na cienkiej fotografii z sercem co nigdy umrzeć porządnie nie potrafi [...]" ks. Jan Twardowski.
Autor jest sekretarzem rady osiedla Białołęka Dworska, historykiem zawodowo związanym z Instytutem Pamięci Narodowej. |
Po trzecie, z braku innych rozrywek kwitło życie towarzyskie dzieci i młodzieży miedzy sobą. Wiosną, latem na boisku. Zimą u kogoś, kogo rodzina posiadała tak rzadkie dobro jak odtwarzacz wideo, lub była po prostu skłonna tolerować liczne towarzystwo w domu. Byliśmy wszak pokoleniem wyżu, miasto było daleko, a uzyskanie pozwolenia od woźnego by pograć w szkole w ping-ponga wymagało wielkich talentów dyplomatycznych.
I tak pod wpływem prezentującej zwyczaje ludowe tv, nudy i nie ukrywajmy chęci zarobku, narodził się wśród dzieci i młodzieży Białołęki Dworskiej pomysł, by pobawić się w kolędników. Rekwizyty zdobyło się łatwo. Wystarczyły kożuchy od węgla dziadków i rodziców, węgiel jako element makijażu, widły z szopy, przeście-radło i jakieś sreberka. Gorzej było z umiejętnościami wokalnymi i znajomością kolęd. Tupet jednak wystarczył. Właściwie we wszystkich prawie domach zosta-liśmy przyjęci, obdarowani cytrusami, słodyczami oraz ryczałtowo dostawaliśmy po 100 ówczesnych złotych. A to, że fałszowaliśmy trzy razy tę samą zwrotkę, nie było ważne. Liczył się pomysł... i chyba jakieś wyzwanie rzucone powszechnej sza-rzyźnie i nudzie.
Sensację wzbudziło pojawienie się dziwnego teamu w autobusie 176. Potem "łupy" były solidarnie dzielone. Za rok powtórzyliśmy to samo, było już mniej spontanicznie i chyba zjadła nas rutyna. Potem... zaczęliśmy dorastać. Szkoda, że nie zachowało się żadne zdjęcie z tego czasu.
Okres "kolędnikowania" przypomniał mi się żywo, kiedy ostatnio przeczytałem unikalne źródło do międzywojennej historii dzisiejszej Białołęki - numery pisma "Nowiny" wydawane w latach 1938-1939 przez Koło Polskiej Macierzy Szkolnej w Płudach. I choć nasi dziadkowie byli znacznie lepiej niż my zorganizowani, to czas świąteczno-zimowy spędzali, mimo wszystko, podobnie. W numerze 2 z 1938 r. znalazło się sprawozdanie z zimowych odwiedzin u zaprzyjaźnionych rodzin - któ-rych główną atrakcją była konsumpcja konfitur truskawkowych. Oczywiście lepsza samoorganizacja i duchowe wsparcie starszych, sprzyjały też szczytniejszym po-mysłom - np. w rocznicę Powstania Styczniowego Oddział Związku Strzeleckiego z Wiśniewa i Jabłonny zorganizował nocne ćwiczenia imitujące działania powstańcze. Potem w młodzieńczy świat wkroczyła wojna.
Zwyczaj kolędowania w Warszawie zresztą nie zaginął, kilka dni temu znajoma zapytała mnie - ile trzeba dać kolędnikom, bo właśnie przyszli. Powiedziałem, że w 1986 r. dawało się stówę i można to jakoś przeliczyć. Tak sobie też myślę, że skoro różne poważne i mniej poważne wydarzenia i zabawy przemijają, to może w ramach prezentów i postanowień na Nowy Rok warto by zebrać różne rozproszone pisma i druki związane z historią ziemi białołęckiej w XX w., zeskanować i umieścić na płycie CD dołączanej np. do drugiego wydania "Historii Białołęki" lub choćby umieścić w internecie.
Póki co, pozwolę sobie złożyć trochę spóźnione życzenia świąteczno-nowo-roczne wszystkim Czytelnikom "Echa", redakcji i sobie też słowami wiersza ks. Twardowskiego: Aby się wszystkie trudne sprawy porozwiązywały jak supełki - własne ambicje i urazy zaczęły śmieszyć jak kukiełki".
Krzysztof Madej