Wydać te miliony
18 listopada 2005
Pamiętamy historię sympatycznego Michasia (pisała o nim nawet prasa ogólnopolska), który dwa razy nie dostał miejsca w białołęckich przedszkolach. Obecnie chodzi do przedszkola na Żoliborzu dokąd przeprowadzili się z Białołęki jego rodzice i jest szczęśliwym przedszkolakiem. Nie wszyscy rodzice dzieci w wieku przedszkolnym chcą i mogą się przeprowadzić.
Autor jest sekretarzem rady osiedla Białołęka Dworska, historykiem zawodowo zwią-zanym z Instytutem Pamięci Narodowej. |
Sensownie w tym miejscu byłoby postawić pytanie: czy można rozwiązać problem przedszkoli bez wydawania kilkunastu milionów na budowę nowych obiektów? Powiem szczerze - moim zdaniem nie, ale warto te pieniądze wydać. Aby przekonać do tej "rozrzutności" potencjalnych sceptyków, pozwolę sobie podyskutować z kilkoma opiniami przeciw-ników budowy żłobków i przedszkoli na Białołęce (niedawno ukazał się na łamach "Echa" artykuł na ten temat, jest to więc również jakaś forma polemiki z nim).
Opinia pierwsza - indywidualistyczna. W skrócie sprowadza się do tego: nie moje dzieci, nie mój problem. W wariancie bardziej ekonomicznym: chcę, by moje podatki nie szły na przedszkola tylko np. na przęsła mostu Północnego. Mówiąc szczerze dyskusja z taką opinią przypomina trochę kopanie się z koniem. Prognozy demograficzne dla Polski mówią (rzecz ujmując w pewnym skrócie), że jeśli nadal będziemy mieć ujemny przyrost naturalny, to dzisiejszych 20-30-latków czeka nie tylko samotna, ale biedna starość. Przeprowadzane w Europie analizy demograficzne wskazują również, iż ów niekorzystny trend demograficzny udało się odwrócić w krajach, które postawiły przede wszystkim na rozwój publicznej sieci żłobków, przedszkoli, świetlic - tak by rodzice nie stawali przed dylematem: praca zawodowa czy opieka na dzieckiem (szczególnie trudnym przy 18-proc. bezrobociu). Jako przykład takiego kraju podaje się Szwecję, model ten okazał się bardziej prorodzinny niż model niemiecki (oparty przede wszystkim na wysokich świadczeniach socjalnych).
Opinia druga - wolnorynkowa. Jej zwolennicy kwestionują bezpośrednie inwestycje publiczne w tej dziedzinie. Skoro jest popyt, to pojawia się podaż. Samorząd winien, ich zdaniem, ograniczyć się do dotacji dla podmiotów prowadzących przedszkola. Tym bardziej, że i tak miejsc w publicznych przedszkolach nie starczy dla wszystkich, więc za publiczne pieniądze niektórzy będą szczególnie uprzywilejowani. Problem polega na tym, że i tak dotuje się z mocy ustawy o systemie oświaty przedszkola prywatne - w Białołęce kwotą prawie 500 zł miesięcznie na dziecko, mimo to prywatne przedszkola są ok. dwa razy droższe. Powód prosty - utrzymanie przedszkola kosztuje. A inwestycje we własną infrastrukturę pozwalają uzyskać oszczędności w dłuższej perspektywie. Zresztą im większa konkurencja na rynku przedszkolnym, tym lepiej.
Opinia trzecia - futurystyczna. Zgoda, mówią jej zwolennicy jest źle. Ale to cena za relatywnie (!) tanie jak na Warszawę mieszkania, dostępne dla młodych (choćby na kredyt) średnio zarabiających ludzi. Dzieci podrosną, Białołęka nie będzie się rozwijać ludnościowo w nieskończość. Problem się sam rozwiąże. Po co więzić duże środki w obiekty, które za 5 lat mogą być zbędne. W tym miejscu powstaje pytanie o przyszłość Białołęki. Obecny typ budownictwa stanowi głównie ofertę dla osób młodych - przyzwoicie zarabiających, którzy najczęściej pracują w centrum. Część z tych osób, jeśli osiągnie sukces zawodowy, osiedli się w centrum lub zacznie się budować. Cześć odejdzie z różnych powodów z warszawskiego rynku pracy - zwłaszcza, że jakieś perspektywy pojawiają się już poza Warszawą. Czy znajdą się chętni na te mieszkania, czy Białołęka będzie równie atrakcyjna osiedleńczo? To w dużej mierze zależeć będzie od infrastruktury społecznej - czy będą dobre żłobki, przedszkola, szkoły - można sądzić, że to będzie ważniejsze niż cena 1 m² mieszkania (większość prognoz stawia na wzrost zamożnosci społeczeństwa i na relatywny wzrost dzietności).
Kilka lat temu dyskutowano w Białołęce, co ważniejsze - inwestycje czy np. potrzeby oświaty. Dziś można mówić o kompromisie - inwestycje tak, ale w przedszkola.
Krzysztof Madej