W Chotomowie można, a Choszczówka wciąż bez schodów i wind
22 stycznia 2013
Już wkrótce przy wiadukcie nad torami w Chotomowie powstaną schody i windy. Wszystko po to, by ułatwić życie pieszym. Niestety na takie przywileje nie mają szans mieszkańcy Choszczówki. Dlaczego, skoro oba wiadukty to niemal analogiczna sytuacja?
W momencie kiedy wyszło na jaw, że projekt budowy wiaduktu nie przewiduje schodów, zaczęło o nie walczyć stowarzyszenie Nasza Choszczówka.
- Mieszkańcy Zawiślańskiej, Polnych Kwiatów czy Mehoffera muszą nadrabiać dwa kilometry, żeby dostać się na drugą stronę torów. Jeśli nie wykorzystują bardzo niskiego przepustu dla zwierząt znajdującego w pobliżu starego przejazdu, muszą iść aż do przejścia podziemnego przy stacji Choszczówka albo na koniec bardzo długiego wiaduktu.
U nas: brak kasy
Burzliwa dyskusja na ten temat była prowadzona już rok temu na spotkaniu mieszkańców z kolejarzami i władzami dzielnicy w białołęckim ratuszu, kiedy mieszkańcy Choszczówki powoływali się właśnie na przykład Chotomowa.
- Jabłonna i starostwo legionowskie pieniądze wyłożyły. U nas jak zwykle... dzielnica pieniędzy nie ma i miasto też nie ma - podsumowuje Cieślak.
Rozżalenia nie kryje radny Wojciech Tumasz, który wielokrotnie interweniował w sprawie wiaduktów na Białołęce. Dlaczego w Chotomowie można, a u nas nie?
- Bo miastu na tym najwyraźniej nie zależy. W gminie Jabłonna sprawa schodów na wiadukcie to np. "być albo nie być" dla wójta Jabłonny, a w Warszawie prezydent miasta najwyraźniej nie musi się przejmować głosami kilkuset mieszkańców - mówi rozgoryczony Tumasz.
Rzeczniczka dzielnicowego ratusza podkreśla, że różnica w możliwościach inwestycyjnych Jabłonny i Białołęki jest i to niemała.
- Po pierwsze jesteśmy tylko dzielnicą, a nie gminą i dlatego mamy inne kompetencje. Po drugie mamy bardzo trudną sytuację w oświacie i większość funduszy przeznaczamy na budowę nowych szkół. Kilka razy zapraszaliśmy przedstawicieli PKP PLK na spotkania z mieszkańcami (przed rozpoczęciem inwestycji i w jej trakcie), informowaliśmy ich o swoich uwagach i potrzebach mieszkańców - mówi Bernadeta Włoch-Nagórny. Bezskutecznie.
Jak więc widać sytuacja jest patowa - szans na zmiany nie widać. Szkoda tylko, że mieszkańcy Białołęki zaczynają żałować, że nie mieszkają zaledwie kilka kilometrów dalej.
Anna Sadowska