Trzy zbrodnie, które wstrząsnęły Wolą
30 października 2017
Noże, karabiny i pistolety, przypadkowe ofiary i gangsterzy wyrównujący porachunki... Te trzy wydarzenia były największymi sensacjami w najnowszej historii dzielnicy.
31 marca 1999 w centrum Woli rozegrały się sceny rodem z gangsterskiego filmu z akcją osadzoną w Ameryce Łacińskiej. Około 13:00 na rogu Wolskiej i Staszica, przed restauracją Gama, zaparkował srebrny polonez, z którego wysiadło trzech zamaskowanych "sicarios", uzbrojonych w karabin maszynowy, strzelbę myśliwską i pistolet. Bez słowa weszli do lokalu i zastrzelili siedzących przy stoliku pięciu mężczyzn, jedzących pierogi. Wszyscy zginęli na miejscu.
Policjanci szybko zidentyfikowali zabitych jako bossów gangu wołomińskiego: 52-letniego Mariana K. ("Maniek") i 48-letniego Ludwika A. ("Lutek") oraz ich pomocników Mariusza Ł. ("Piguła"), Piotra Ś. ("Kurczak") i Olgierda W. ("Łysy"). Kilka dni później w mieszkaniu na Kole odkryto skrytkę z karabinami maszynowymi, pistoletami i bombami. Z kolei w lesie koło Otwocka policjanci znaleźli spalonego, srebrnego poloneza.
W kolejnych latach wpadało w ręce wymiaru sprawiedliwości lub ginęło od kul konkurencji wielu gangsterów. Wśród nich byli m.in. podejrzani o zlecenie masakry w Gamie, ale nikt nigdy za nią nie odpowiedział.
Pieniądze cenniejsze niż życie
3 marca 2001 roku na Mirowie doszło do makabrycznej zbrodni, w której zginęły zupełnie przypadkowe osoby. Krzysztof M., ochroniarz banku przy Żelaznej, wpuścił na zaplecze oddziału swoich kolegów Grzegorza S. i Marka R. Napastnicy najpierw zastrzelili jednego z pracowników, a następnie poczekali na zmianę kasjerek. Gdy trzy kobiety zeszły do piwnicy i otworzyły sejf, również zostały zabite.
Bandyci wpadli, bo poprosili brata jednego z nich o spalenie ubrań, które mieli na sobie podczas napadu. W lipcu cała trójka usłyszała zarzut poczwórnego zabójstwa. Dodatkowo, pod zarzutem niepowiadomienia o zabójstwie i paserstwa zatrzymano partnerkę Marka M. i jej ojca. Cała piątka poszła do więzienia. Trzech zabójców skazano na dożywocie, Kamilę M. - na sześć lat a jej ojca - na dwa lata.
Bo "policjant" to powołanie
10 lutego 2010 roku mł. asp. Andrzej Struj był na urlopie, ale gdy na przystanku przy Forcie Wola zauważył dwóch pijanych, agresywnych nastolatków, i tak postanowił zareagować. Policjant zwrócił im uwagę, po czym wsiadł do tramwaju. W odpowiedzi jeden z małolatów rzucił w pojazd kubłem na śmieci. Mł. asp. Struj poprosił motorniczego o zatrzymanie tramwaju i dokonał obywatelskiego zatrzymania. Wtedy rozegrał się dramat. Policjant otrzymał od drugiego z napastników pięć ciosów nożem. Zmarł w szpitalu.
Ponieważ zabójca Mateusz N. nie miał skończonych 18 lat, otrzymał najwyższy możliwy wyrok dla nieletniego - 25 lat więzienia. Jego pomocnika Piotra R. sąd skazał na 15 lat więzienia.
(tcz)