REKLAMA

Wola

Historia

 

Szemrane interesy, królestwo tandety i niepowtarzalny styl: Kercelak

  3 marca 2016

alt='Szemrane interesy, królestwo tandety i niepowtarzalny styl: Kercelak'
źródło: Cyfrowe Archiwum Woli

Kiedyś wystarczyło powiedzieć słowo i było jasne, że ktoś jest z Woli. Wystarczyło obracać się po dzielnicy, żeby znać jej kultowe miejsca, postacie. Dziś to wszystko się rozmywa, ale są tacy, którzy wciąż pielęgnują pamięć o dawnej tożsamości Woli. Na początek chciałbym przypomnieć Wam o Kercelaku.

REKLAMA

Kercelak to jeden z najbardziej charakterystycznych elementów tożsamości przedwojennej Woli. Największe przedwojenne warszawskie targowisko. To miejsce w dużym stopniu stworzyło swoją gwarę, styl, sposób bycia, a wzorce z Kercelaka promieniowały na całą dzielnicę, utrwalały jej charakter i legendę. To było właściwie osobne miasteczko żyjące własnym rytmem i niepowtarzalną atmosferą. Przed wojną Kercelak stał się też synonimem drobnego, pokątnego handlu, szemranych interesów, cwaniackich transakcji towarem, o którego pochodzenie lepiej było na wszelki wypadek nie pytać.

Bazar założony został w 1867 roku na placu należącym do Józefa Kercelego - znanego warszawskiego kamienicznika, właściciela kilku nieruchomości na Woli.

źródło: Cyfrowe Archiwum Woli

Teren u zbiegu Leszna i Okopowej podarował miastu jako miejsce przeznaczone na handel paszą. W 1870 roku po przeniesieniu tu zlikwidowanego bazaru na placu Grzybowskim plac o powierzchni 1,5 hektara rozpoczynający się w okolicy Chłodnej i Towarowej i dochodzący wzdłuż Okopowej do Ogrodowej i Leszna stał się regularnym targowiskiem miejskim. Początkowo nazwane było Wolskim, z czasem jednak nikt nie mówił o nim inaczej jak Kercelak, czy z warszawska Kiercelak.

Wszystko można było tu dostać

Plac targowy wybrukowany był kamieniem polnym, na których ułożono z czasem chodniki. Wzdłuż nich wyrósł zaś prawdziwy gąszcz drewnianych budek i prowizorycznych straganów. Raczej dla biedniejszych. Kupowało się tu lub sprzedawało najczęściej tandetę za marne grosze. Drobni kupcy handlowali najczęściej tym, co sami za bezcen kupili od tych, którym nie wystarczało na życie. Większość klienteli, choć przyjeżdżającej na Kiercelaka nawet z najodleglejszych zakątków stolicy, stanowili zaś głównie ludzie niezbyt zamożni, a w każdym razie tacy, których nie stać było na towary lepszego sortu.

"Wszystko można było dostać, od flaków z pulpetamy do mało używanego "Forda", nie mówiąc o takich delikatesach, jak rasowe gołębie, gramofony i płyty, zegarki bez werków, pokarm dla złotych rybek, robaki dla rybaków, psy wszystkich gatonków i fasonów i temuż podobnież. Mówiło się wtenczas w Warszawie, że jakby ktoś chciał kupić nawet bengalskiego tygrysa, miejscowe handlowcy rąbnęliby go w ZOO i dostarczyli" - pisał z nostalgią legendarny "Wiech" w jednym z felietonów.

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Matecznik wolskiego półświatka

Każdy towar miał tu swoją uliczkę, swój zakątek. Między Chłodną a Ogrodową królowały artykuły żelazne, od śrubek począwszy, na żelazkach i rowerach skończywszy. Najbliżej Okopowej usytuowali się handlarze zwierzętami: gołębiami, papugami, psami, kotami, nawet konia, czy krowę można tu było kupić. W okolicy Leszna mieściła się największa część spożywcza, gdzie można było nabyć owoce, warzywa, nawet egzotyczne, śmietana sprzedawana wprost z wiader, ryby, grzyby, bób, fasola, żywe kury, chleb, masło.

źródło: Cyfrowe Archiwum Woli

Słowem wszystko. Swój kącik mieli też handlujący bimbrem i żywnością koszerną. Dalej mieściły się "ciuchy": królestwo wszelkiej maści konfekcji. Najczęściej dla niezbyt zamożnych, choć zdarzały się i stoiska dla modniś i elegantów z warszawskimi podróbkami paryskich fasonów. Były też "lepsze" budki z biżuterią i galanterią.

Od strony Okopowej towar sprzedawany był wprost z walizek drobnych pokątnych sprzedawców. Tłumy szukały tu tanich okazji, a w ciżbie kręcili się spece od zegarków, portfeli i innych drobiazgów. Mieli swój własny sznyt i dla wszystkich było oczywiste, że pochodzenie towaru woleliby zachować w tajemnicy. Zresztą nikt o to nie pytał. Trzeba było raczej uważać na własne zegarki i portfele.

Ale tu się nie tylko handlowało. Tu się odbywały prawdziwe festyny. Można było posłuchać płyt z gramofonu, nawet zatańczyć, wypić setkę, zakąsić pulpetem, ogórkiem, śledziem zwanym nie inaczej jak "katolikiem", kiełbaską albo pyzami. A dla rozrywki zagrać w ruletkę, bączka albo trzy karty. Na Kercelaku działało kilka zawodowych gangów szulerów wyspecjalizowanych w nabieraniu naiwnych.

Kercelak w ogóle był matecznikiem wolskiego półświatka, miejscem, gdzie towar kradziony był tak samo dobry jak każdy inny, handlowali tu paserzy, kieszonkowcy. Z targowiskiem związanych było kilka postaci, które przeszły do warszawskiej legendy na czele ze sławnym królem Kercelaka "Tatą Tasiemką", o którym napiszemy niebawem.

REKLAMA

Broń palna i granaty

We wrześniu 1939 r. w czasie oblężenia Warszawy spłonęły niemal wszystkie stoiska. Ale już w połowie października bazar znów się zaludnił handlarzami i kupującymi. " Za okupacji przybył Kiercelakowi nowy artykuł: broń palna i ręczne granaty. Tu łatwo można było dostać "rozpylacz", "fujarkie" czy też "filipinkie". Niezależnie już na trzeci dzień potem, jak Niemcy ogłosili befel o stemplowaniu stuzłotówek, pojawili się na miejscu "bankierzy" z przepisowemy pieczęciamy i poduszkamy przepojonemy tuszem, uskuteczniający od ręki bez żadnych formalności te pieczęcie "za jedyne 15 złotych". Tu przy budce z gorącem bigosem stał sempatyczny blondynek, któren sprzedawał przechodniom prawdziwe niemieckie ajswajsy" - wspominał "Wiech". Faktycznie, Kercelak stał się w czasie okupacji centralą handlu wszystkim co dozwolone i zakazane, swoistym ośrodkiem "podziemnej" warszawskiej gospodarki. Obok ludzi wyprzedających resztki przedwojennego dobytku kręcili się tu "waluciarze", "szmuglerzy" oraz najrozmaitsi kombinatorzy, także tacy, którzy handlowali towarem uzyskanym za bezcen z getta.

Niemcy zlikwidowali bazar na kilka miesięcy przed wybuchem Powstania Warszawskiego. Po wojnie na krótko odżył, ale, gdy w 1947 r. zaczęto budowę Trasy W-Z, przebiegającej przez jego środek, zniknął z wolskiego pejzażu. Na zawsze.

Wojciech Kałużyński

Źródła: Wiech - Śmiech śmiechem, Czytelnik 1968; Encyklopedia Warszawy; PWN, 1994.

 

REKLAMA

Komentarze (2)

# Maria Sobczyk

09.03.2016 08:27

Przypomnieć Wam, czyli komu? Kolegom autora? Mam 56 lat. Może jestem starożytna, ale zawsze mnie uczono formy per Pan/Pani/Państwo. Proszę używać form obowiązujących w języku polskim. Amerykanizacja nie jest tu na miejscu. Mnie razi i zniechęca.

# cycu

13.03.2016 19:34

Moglibyście przynajmiej pokusić się o lepszej jakości zdjęcia ....
więcej na forum

LINKI SPONSOROWANE

REKLAMA

Zapraszamy na zakupy

REKLAMA

Najnowsze informacje na TuWola

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Misz@masz

Artykuły sponsorowane

REKLAMA

REKLAMA

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

Wstąp do księgarni

REKLAMA

REKLAMA

Wyjazdy sportowe
Wyjazdy sportowe

REKLAMA

Butelki dla dzieci Kambukka
Kambukka Reno

REKLAMA

AMBRA - Twoje Perfumy
AMBRA - Twoje Perfumy