Prywatne przedszkola ratują Białołękę
9 października 2009
Do takiego wniosku doszedł wiceburmistrz Andrzej Opolski w niedawnej wypowiedzi dla "Gazety Wyborczej". Lepiej późno, niż wcale... Tylko co z tego?
Dzielnica dopłaca do właścicieli
Urząd dzielnicy dofinansowuje pobyt przedszkolaka w placówce publicznej. Dokłada też do przedszkoli niepublicznych, ale w przedszkolu prywatnym na każdą złotówkę wydaną na "państwowego" przedszkolaka przypada 75 groszy - to minimum gwa-rantowane przez ustawę o systemie oświaty. Rada miasta mogłaby dać więcej. Można też walczyć o nowelizację ustawy, by zamiast pompować kasę wprost do kieszeni właścicieli przedszkoli - stworzyć system autentycznie dofinansowujący przedszkolaki. Na Białołęce deficyt przedszkoli daje się mocno we znaki - wystar-czy przewertować choćby nasze archiwum internetowe, by przekonać się, że temat przewijał się przez nasze łamy wielokrotnie. Na przykład w 2006 roku ówczesny burmistrz Jerzy Smoczyński zwracał uwagę, że gdyby nie wolny rynek, tutejsze dzieci tułałyby się po całej stolicy. Rada dzielnicy poprzedniej kadencji przyjęła uchwałę intencyjną, aby podnieść dofinansowanie dla przedszkoli niepublicznych przy jednoczesnym zagwarantowaniu rodzicom znacznie niższych opłat. Rada War-szawy, do której należy ostateczna decyzja nigdy nie zajęła się tą sprawą. Po-dobnie jak radni Białołęki obecnej kadencji. I do tej pory dzielnicowe władze swoim dobroczyńcom - przedszkolom niepublicznym - pompują do kieszeni kasę swoich mieszkańców. "Pompują" to dobre słowo.- Właściciele przedszkoli mają dotację "na czysto" - stwierdziła niegdyś w roz-mowie z "Echem" naczelniczka białołęckiego wydziału oświaty. To prawda, a najlep-szym na to dowodem są przedszkola, które nie uzyskały statusu niepublicznych, a od kilku lat utrzymują się na rynku bez dotacji pobierając od rodziców 750 zł. Tyle samo biorą właściciele placówek dotowanych, a rodzice obserwują jak co roku zmieniają luksusowe samochody. Taki system obowiązuje na Białołęce i na taki zgadzają się lokalne władze.
Brakuje jasnego systemu kontroli dotacji do przedszkoli prywatnych. Cenniki przedszkoli niepublicznych oparte są na zasadach wolnorynkowych, czyli panuje pełna dowolność w wyznaczaniu cen za swoje usługi. To z kolei powoduje, że tak naprawdę dotacja dla niepublicznych placówek może - ale wcale nie musi! - być czystym zyskiem dla właściciela. Tym samym prywaciarze są na uprzywilejowanej pozycji, z której - mając na względzie fatalną sytuację przedszkolną Białołęki - korzystają w pełni. Zrównanie finansowania przedszkoli państwowych i prywatnych nie powinno mieć na celu zwiększenia wpływów placówek niepublicznych, a jedynie zmniejszenie kosztów ponoszonych przez rodzica. Dlatego właśnie potrzebna jest lepsza kontrola nad wydawanymi pieniędzmi przez dzielnicę i postawienie sprawy jasno: płacę, więc wymagam. Nie sztuka bowiem dopłacić - sztuka wiedzieć, za co. Za dopłatami na jednakowym poziomie jesteśmy całym sercem - ważne jednak, aby te pieniądze były spożytkowane w rozsądny sposób.
Jednym z ostatnich pomysłów stołecznej władzy na rozwiązanie deficytu przed-szkolnego dzielnicy było przewożenie dzieci do placówek w pozostałych częściach Warszawy. Zasada miała być prosta: spęd maluchów do jednego przedszkola, jaz-da autobusem do innego, na Pradze, Targówku, Woli bądź Ursusie (w zależności, gdzie byłoby dla nich miejsce) - zakorkowaną Modlińską, bo innych arterii dzielnica wszak nie posiada - i tam normalne zajęcia przedszkolne. Po południu powrót do miejsca zbiórki. Pomysł abstrakcyjny dla rodziców, ale nie dla władzy. O pomyśle póki co jest cicho - prawdopodobnie sam ratusz zdał sobie sprawę, że za taki koncept członkowie grupy Monty Pythona ozłociliby pomysłodawcę i odpuścił.
Zapytaliśmy wiceburmistrza Opolskiego, czy dzielnica zajmie się wreszcie po-prawieniem sytuacji rodziców dzieci przedszkolnych i zrówna kwoty dopłat przed-szkoli publicznych z prywatnymi - a tych ostatnich jest na Białołęce wielokrotnie więcej od państwowych i proporcje wciąż rosną. Wszak ustawa o systemie oświaty mówi o "co najmniej 75%" dofinansowania, nie zabrania zrównania funduszy, ba! W sytuacji, w jakiej jest Białołęka można wręcz pokusić się o większe dopłaty dla placówek niepublicznych niż zarządzanych przez samorząd.
- Dzielnica nie podejmie na razie działań w tym zakresie, bo występowaliśmy już o wsparcie do biura edukacji miasta. Otrzymaliśmy również taką informację, że ponieważ przedszkola publiczne są zobowiązane do działalności oświatowej, to otrzymują pełne dofinansowanie, a placówki niepubliczne nie są zobowiązane do takiej działalności - powiedział nam Andrzej Opolski. - Właściciele przedszkoli nie-publicznych mogą wystąpić do biura edukacji z wnioskiem, żeby zmienić ich statut na placówki publiczne (po spełnieniu wymagań), jednak wtedy nie mogłyby już one pobierać od rodziców innych środków niż opłaty stałe, a w ten sposób ograniczyły-by swoje wpływy. W naszej dzielnicy, a mam informacje, że w pozostałych także, nie ma zainteresowania taką zmianą i jeszcze nikt nie skorzystał z takiej możli-wości.
Trudno zresztą się dziwić, że nikt nie postanowił obniżyć swoich wysokich do-chodów, na co być może liczył wiceburmistrz Opolski. Tylko czy naprawdę na to li-czył, skoro dzielnica w sprawie przedszkoli wykonuje tylko pozorne ruchy, a głów-nie siedzi cicho i przytakuje centralnemu ratuszowi, który z Białołęki robi centrum badawcze wytrzymałości społecznej. Nie ma przedszkoli? Zobaczymy, co będzie, jak zabraknie jeszcze kilku. Drogi są takie, a nie inne? Sprawdźmy, ile samocho-dów jeszcze utknie w korkach. Metro? Obiecajmy, ale zbudujemy zwykły tramwaj.
Tymczasem Białołęka jest dzielnicą Warszawy o największym przyroście mieszkańców w ostatnich latach. Dynamicznie rozwijające się tereny na całym świecie są pod troskliwą opieką władz. Białołęccy burmistrzowie zamiast domagać się zwiększonych nakładów na swoją dzielnicę, potulnie zgadzają się na wszystko, co nakaże Plac Bankowy. Zupełnie jak w mało parlamentarnym (z góry przepra-szamy wrażliwych), za to trafnie oddającym sytuację powiedzonku: nie krytykuj, nie podskakuj, siedź na dupie i przytakuj.
Wiktor Tomoń, Barbara Kiliszek