Mobbingu ciąg dalszy
9 października 2009
- Zaprzeczam tym pomówieniom, nie będę komentował, ani prostował tego, co się ukazało w poprzednim wydaniu "Echa", do mnie nie docierały żadne takie sygnały ani skargi na moją osobę - ucina Jan Gralewicz, naczelnik wydziału kadr białołęckiego ratusza nasze prośby o komentarz do zarzutów o mobbing, jakie postawiły mu dwie naczelniczki, już wyrzucone z pracy przez burmistrza.
Komisja antymobbingowa zebrała się po raz ostatni 24 września. Jej członko-wie - Ewelina Kozak (zastępca dyrektora gabinetu prezydenta m.st. Warszawy), Beata Kombor (zastępca dyrektora biura kadr i szkoleń) i Andrzej Jaszczuk (NSZZ Solidarność, reprezentujący byłe naczelniczki) - po licznych przesłuchaniach świad-ków, musieli wydać opinię w sprawie mobbingu zarzucanego naczelnikowi wydziału kadr Janowi Gralewiczowi. Przedstawicielki urzędu miasta stwierdziły ostatecznie, że zarzuty stawiane kadrowcowi nie były mobbingiem. Jedynie Andrzej Jaszczuk, po przesłuchaniach świadków wyraził stanowisko, że doszło do mobbingu. - Praw-dopodobnie sprawa zostanie zgłoszona do Państwowej Inspekcji Pracy, ewentualnie skierowana na drogę sądową - mówi przedstawiciel NSZZ Solidarność.
Naczelniczki dwóch wydziałów, które odważyły się zgłosić w ich mniemaniu (i nie tylko w ich) sprawę mobbingu do urzędu m.st. Warszawy pożegnały się już z pracą w urzędzie dzielnicy Białołęka. Z rangi naczelnika wydziału jedna z urzędni-czek została skierowana do USC, na stanowisko głównego specjalisty, a druga z naczelniczek została również zdegradowana do funkcji głównego specjalisty w urzę-dzie na Targówku, zachowując przy tym wynagrodzenie naczelnika wydziału. Za-płacą podatnicy. A co tam!
- Liczyłam się z tym, że nie zostanę inaczej potraktowana niż pani Maria Sze-ląg-Okoń - mówi Ewa Dobrosielska. - Nie mogłam już znosić tego poniżania, na-śmiewania się, gnębienia, które trwało półtora roku - dodaje kobieta.
- Pozbyto się dwóch osób, które nie wytrzymały poniżającego traktowania i wyszły ze sprawą poza urząd, zamknięto w ten sposób ludziom usta, pokazano, co czeka tych, którzy się wychylą - dodaje po chwili. - Nie żałuję, że to wszystko zo-stało ujawnione, jestem zdruzgotana, poobijana i odarta ze swojej godności, po tym jak potraktowano pracowników, którzy zareagowali na wyrządzaną im krzywdę - mówi urzędniczka. - Przykre jest to, jak nas potraktowano, tym bardziej że pro-blem był zgłaszany burmistrzowi, który nie zareagował na tę sytuację - twierdzi jedna z inspiratorek całej sprawy. - Komisja i przesłuchania okazały się farsą, na samym początku byłyśmy skazane, w ostatnim podejściu 24 września powołano świadków, którzy obrzucili nas stekiem kłamstw i oszczerstw, które nawet nie miały związku ze sprawą zarzucenia mobbingu białołęckiemu naczelnikowi wydziału kadr.
24 września została przeniesiona Maria Szeląg-Okoń, a 28 września Ewa Do-brosielska.
- Generalnie chodziło wyłącznie o stanowiska dla swoich. Kobiety nie chciały odejść dobrowolnie, to zgotowano im piekło - komentuje wysoki rangą współpra-cownik burmistrza Jacka Kaznowskiego.
Nasz komentarz
Piątek dwa tygodnie temu. - Dzwonię do was z misją - usłyszał w słuchawce szef biura reklamy "Echa". - Znowu wynieśli waszą gazetę z urzędu. Przywieźcie jeszcze i jak chcecie, żeby ochrona nie sprzątnęła, to stańcie o 16.00 przed urzędem i roz-dawajcie.Sprawdziliśmy. Nikt nie wynosił z białołęckiego ratusza gazet, bo w chwili, gdy anonimowy urzędnik dzwonił "z misją" jeszcze ich tam dystrybutorzy nie dowieźli. Wzmocniliśmy jednak czujność. Włożyliśmy gazety do stojaka, a nasz człowiek przez ponad godzinę pilnował, czy ktoś nie wyniesie całej paczki. Nic takiego się nie wydarzyło. Chyba, że później...
Ten i kilka innych telefonów, jakie odebraliśmy dwa tygodnie temu od urzędni-ków spragnionych lektury "Echa", świadczy jednak dobitnie o tym, że w urzędzie "atmosferka" jest niezła, a zdanie o swoich szefach pracownicy mają "wyrobione". Taka sytuacja z pewnością nie sprzyja prawidłowej pracy urzędu na rzecz miesz-kańców.
Barbara Kiliszek
Wiktor Tomoń