Policja zapatrzona w pieszych. Świata poza nimi nie widzi
7 maja 2015
Przy Kasprowicza policjanci upodobali sobie miejsca, w których masowo wlepiają mandaty pieszym i rowerzystom. Potencjalni sprawcy poważnych wypadków, czyli kierowcy łamiący przepisy mogą w tym czasie czuć się bezkarnie.
- To nonsens - denerwują się przechodnie, ukarani mandatem. - Jak można karać za przejście, kiedy nic nie jedzie?
Dla osób dużo podróżujących po Europie to rzeczywiście dziwne i zupełnie niezrozumiałe. Pieszy przechodzący na czerwonym na własną odpowiedzialność, często pod okiem policjantów, to widok normalny w prawie każdym kraju Unii Europejskiej. Nic dziwnego, że od kilku miesięcy w internecie trwa kampania na rzecz legalizacji przechodzenia na czerwonym, powstała także petycja do Sejmu (w tym momencie jest pod nią 9,7 tys. podpisów).
- Zakaz przejścia na czerwonym świetle jest ogłupiającym prawem, które uczy Polaków ślepego posłuszeństwa, a nie bezpiecznego przechodzenia przez ulicę - czytamy w petycji, zamieszczonej na stronie Avaaz.org.
- Każdy powinien mieć prawo do użycia zdrowego rozsądku, aby zadecydować kiedy, gdzie i jak chce przejść przez ulicę. W wielu miejscach samochody mają prawo skrętu, wtedy kiedy piesi mają zielone światło. Dlaczego kierowcom ufa się, że nie rozjadą pieszych w takiej sytuacji, a pieszym nie ufa się, że bezpiecznie przejdą przez ulicę?
Wiele osób zwraca także uwagę, że ustawienie patrolu tylko do łapania pieszych i rowerzystów jest marnotrawieniem czasu policjantów, a co za tym idzie - pieniędzy podatników. W okolicy stacji Młociny widać to doskonale: samochody przejeżdżają z prędkością znacznie wyższą od 50 km/h, skręcają na zielonej strzałce bez zatrzymania, przejeżdżają pieszym "po piętach". Wieczorami na przystankach pasażerowie są zaczepiani przez żebraków i pijaków, ale policja jest zajęta wypisywaniem mandatów pieszym, którzy zrobili kilka kroków po pustym asfalcie.
- W trakcie prowadzonych działań nie są gromadzone informacje dotyczące łącznego czasu ich trwania, natomiast istotą ich prowadzenia jest między innymi wyrobienie wśród pieszych oraz kierujących przeświadczenia o ich intensywności i nieuchronności odpowiedzialności za działania sprzeczne z prawem - taką odpowiedź otrzymałem od Wydziału Ruchu Drogowego Komendy Stołecznej Policji.
Jako osoba, która mnóstwo czasu spędza na ulicach Warszawy jako pieszy, rowerzysta i pasażer - rzeczywiście mam przeświadczenie, że kontrole policyjne są intensywne a kary nieuchronne. Jednak tylko wtedy, gdy dotyczą pieszych. Gdy wieczorem jadę taksówką al. Reymonta i Kasprowicza, zerkam na prędkościomierz i widzę wartości w granicach 100-110 km/h. Kiedy proszę o zwolnienie do normalnej prędkości, rozbawieni taksówkarze mówią "Przecież tu nigdy nie ma policji" albo "Przecież tu nikt nie chodzi". Dobre samopoczucie kierowców trwa, a Polska pod względem liczby śmiertelnych wypadków z udziałem pieszych nadal zajmuje miejsce w ogonie krajów europejskich. I nie wynika to bynajmniej z tego, że pieszy-Polak to kamikadze. Próbowałem ostatnio wyjaśnić znajomemu Holendrowi, że w Warszawie łatwiej dostać mandat za przejście przez pustą jezdnię, niż jazdę z prędkością 100 km/h. Nie udało się, pozostał w niewiedzy. Widać nie edukowała go warszawska drogówka.
Dominik Gadomski