Skandaliczna interwencja wieliszewskich policjantów. "Pani sama się pobiła"
23 lutego 2021
Policja ma za zadanie chronić zdrowie i życie osób pokrzywdzonych przemocą domową, a także korzystać z narzędzi, jakie daje im niedawno wprowadzona ustawa antyprzemocowa, która pozwala na szybkie wyprowadzenie agresora z domu i natychmiastowego odizolowania go od ofiar. Przepis, który dość sprawnie działa w innych jednostkach policji, najwyraźniej źle lub nawet skandalicznie funkcjonuje w Wieliszewie.
Historię pani Anny przedstawiliśmy po raz pierwszy w połowie ubiegłego roku. Jej gehenna trwa od ponad trzech lat. Wraz z córką wyniosła się z domu rodzinnego w czerwcu 2018 roku.
Bił ją, poniżał, o mało nie zabił - historia ofiary przemocy domowej z Łajsk
Wyzywana i kilkukrotnie pobita przez swojego męża czytelniczka z Łajsk walczy o sprawiedliwość i swój własny dom. W tym wszystkim zadziwia bierność legionowskich organów ścigania.
Zrobiła to, gdyż bała się o własne życie. Co ciekawe, dom w Łajskach jest wyłącznie jej własnością. Jest już także nieprawomocny wyrok sądu, który nakazuje eksmisję jej byłego męża. Pomimo tego, prawowita właścicielka domu nie może korzystać ze swojej własności, ponieważ wciąż mieszka tam jej były mąż z konkubiną. Wspólne przebywanie z nimi naraża kobietę na utratę zdrowia a nawet życia, gdyż przy każdej próbie wejścia do domu była już wielokrotnie pobita. Od trzech lat pani Anna mieszka w domu letniskowym. 6 lutego br., kiedy woda w rurach na działce zamarzła, pani Anna nie miała wyjścia - musiała wrócić na Akacjową w Łajskach. Co było też do przewidzenia, pomiędzy byłymi małżonkami doszło do szarpaniny, w wyniku czego pani Anna ponownie została pobita. Wtedy wezwała policję.
Policja: "Jest bardzo bezpiecznie"
- Wezwałam ich, żeby mi pomogli, tymczasem policjant, który przybył na miejsce był bardzo niezadowolony, że ja coś od niego chcę. Zadzwonił do kogoś i słyszałam, jak powiedział, że znowu go wysłali samego do awantury domowej. Mówił, że to nie ma sensu, że powinien mieć wsparcie i że żąda tego wsparcia, bo sobie sam nie poradzi - powiedziała nam pani Anna, która dodała, że po jakimś czasie przyjechał drugi radiowóz.
Wtedy funkcjonariusze weszli do domu, lecz pani Annie polecili pozostać w samochodzie. - Wrócili za jakiś czas i powiedzieli, że wszystko jest w porządku i że jak mam ochotę, to mogę się wprowadzać, bo mąż nie zgłasza żadnych pretensji. Na co ja im odpowiedziałam, że nie widzę możliwości mieszkania z osobą, która mnie właśnie pobiła. Policjanci jednak cały czas twierdzili, że jest bardzo bezpiecznie i że mogę się wprowadzać, skoro mam taki "kaprys" - relacjonuje bierne i skandaliczne zachowanie policjantów pani Anna.
Mundurowi ostatecznie powiedzieli kobiecie, że ma się wprowadzać, po czym opuścili miejsce interwencji. - Przed ich odjazdem poprosiłam ich o przedstawienie się, a także o kartkę i długopis, abym mogła spisać ich dane w celu złożenia skargi. Nie chcieli mi jej dać a widziałam, że mają. Powiedzieli, że nie dadzą mi ani kartki, ani długopisu. Mam sobie zapamiętać ich dane - relacjonuje pani Anna.
Policja: "Pani się sama pobiła"
Co było łatwe do przewidzenia, po kilku minutach od odjazdu policji w domu przy ul. Akacjowej wybuchła kolejna awantura. Nie obeszło się bez rękoczynów, podczas których agresor bił po twarzy panią Annę, która po raz drugi wezwała policję. - Przyjechała ta sama ekipa, która kazała mi czekać na zewnątrz. Po jakimś czasie jeden z policjantów wyszedł do mnie i zapytał, czy byłam w garażu? Odpowiedziałam, że tak, weszłam tam, bo chroniłam się po pobiciu przed zimnem i wiatrem. "Pani się sama pobiła w garażu" - usłyszałam. Nie mogłam uwierzyć. "Pani była w garażu i się sama pobiła" - powtórzył funkcjonariusz. Powiem szczerze, że mnie zatkało. W tym momencie przyjechała karetka i weszłam na opatrzenie ran do środka. Powiedziałam ratownikom to, co właśnie usłyszałam od policjanta: "No widzicie Panowie, sama się pobiłam. Tak twierdzi policja". Ratownicy też nie mogli w to uwierzyć - mówi nam pani Anna. W momencie opatrywania kobiety, policjanci opuścili miejsce interwencji. Dowodem na to, że kobieta sama rozwaliła sobie nos, miała być krew na jej rękawach. "Sherlockom Holmesom" z Wieliszewa nie przyszło do głowy, że rękawem wycierała krew lecącą z nosa.
Trwają czynności wyjaśniające
Niezwłocznie po wydarzeniach poprosiliśmy Komendę Powiatową Policji w Legionowie o wyjaśnienia, lecz do dziś nie otrzymaliśmy odpowiedzi poza dość enigmatycznym wyjaśnieniem, że "w sprawie podjęte zostały czynności wyjaśniające w oparciu o przepisy rozdziału 10 Ustawy o policji" (dotyczy odpowiedzialności karnej i dyscyplinarnej policjantów - przyp. red.). O wyniku przeprowadzonych czynności policja obiecała poinformować naszą redakcję w odrębnym piśmie.
Tymczasem z kilku rozmów z policjantami z komisariatów w Warszawie wnioskujemy, że sprawa już dawno powinna być zakończona. - Jestem zdziwiony postępowaniem w Wieliszewie, bo u nas sprawy agresora podczas interwencji rodzinnej załatwia się od ręki. Jest on natychmiast usuwany z mieszkania - mówi nam anonimowo jeden z funkcjonariuszy. Policja na terenie powiatu legionowskiego również udowadnia, że w podobnych sytuacjach - jak chce to może, jak choćby kilka dni temu w Jabłonnie. Dlaczego w tej sprawie akurat nie może? Wciąż czekamy na odpowiedź, a ofiara przemocy nadal nie może mieszkać we własnym domu.
(DB)