PKP Warszawa Wawer. Prosta historia
3 października 2013
Aby zobrazować, jak funkcjonuje urząd miasta pod rządami Hanny Gronkiewicz-Waltz i jak bardzo Warszawa potrzebuje gospodarza z prawdziwego zdarzenia, można oczywiście posłużyć się danymi finansowymi i wskaźnikami ekonomicznymi. Można opisywać kolejne niezrealizowane obietnice czy nieudane lub przeszacowane inwestycje. Można też jednak wszystkie niedostatki obecnego stanu warszawskich spraw przedstawić na prostym przykładzie.
W maju 2012 r. spółka PKP Polskie Linie Kolejowe S.A. przeprowadziła prace remontowe, w ramach których wykonano czyszczenie ścian oraz malowanie tynków sufitów i ścian, naprawiono schody, oszklono wiaty, zamontowano kratki ściekowe. Może niewiele, ale dobre i tyle. Wszystko byłoby zapewne znakomicie - gdyby nie jeden szczegół. PKP przypomniało, że w ramach współpracy z urzędem dzielnicy Wawer udostępniło teren kolejowy na potrzeby instalacji monitoringu, który miał być dokonany na koszt samorządu. Otóż mając na uwadze specyfikę tego miejsca, dla każdego urzędnika powinno być oczywiste, że bez zapewnienia dodatkowych środków prewencji, takich jak wzmożone zainteresowanie ze strony straży miejskiej i przede wszystkim bez instalacji kamer monitoringu wizyjnego, sytuacja szybko wróci do smutnej, brudnej i obskurnej normy. Już w czerwcu 2012 r. na sesji rady miasta pytałem Hannę Gronkiewicz-Waltz o instalację kamer monitoringu w przejściu podziemnym, do czego według dostępnych informacji zobowiązał się urząd miasta. Wskazywałem, że w przeciwnym wypadku ówczesny, w miarę estetyczny, stan tego miejsca nie utrzyma się zbyt długo. W lipcu 2012 r. sekretarz miasta poinformował mnie, że "Planowane jest zainstalowanie dwóch kamer, które zostaną podłączone do stanowiska nadzoru parkingu P+R sąsiadującego ze stacją PKP Wawer". Sekretarz informował również, że proces budowy jest na etapie finalizowania uzgodnień i wyboru wykonawcy. Do instalacji kamer oczywiście nie doszło. W kwietniu 2013 r., po blisko 10 miesiącach, interpelowałem ponownie. Tym razem odpowiedziała już osobiście Hanna Gronkiewicz-Waltz. Pani prezydent z rozbrajającą szczerością i w swoim stylu stwierdziła, że "W zadanie instalacji systemu monitoringu wizyjnego przejścia podziemnego na stacji PKP Warszawa-Wawer zaangażowały się w ubiegłym roku władze dzielnicy Wawer. Konsultowały one wstępnie z Zarządem Transportu Miejskiego możliwość podłączenia tego monitoringu do stanowiska nadzoru P+R sąsiadującego z tą stacją. Jednakże po przeprowadzeniu tych konsultacji sprawa ta nie była kontynuowana". Jednocześnie pani prezydent uprzejmie wskazała, że infrastruktura kolejowa jest w gestii PKP PLK S.A. a nie miasta.
Po co malować kolejny raz?
Historię domyka moja korespondencja z PKP PLK S.A., która to spółka w czerwcu 2013 r. słusznie stwierdziła, że "W chwili obecnej brak jest uzasadnienia dla ponownego malowania ścian przejścia pod torami przy przystanku Warszawa-Wawer, które w krótkim czasie po odnowieniu w 2012 roku, zostały znów pokryte graffiti przez nieustalonych sprawców. Zapewne sytuacja się powtórzy w chwili, gdy ściany zostaną kolejny raz odświeżone". PKP przypomniało też, że w ramach współpracy z urzędem dzielnicy Wawer udostępniło teren kolejowy na potrzeby instalacji monitoringu, który miał być dokonany na koszt samorządu.
Kamer oczywiście nie ma do dziś, dopytywana straż miejska odpowiada, że jej działania mają "charakter doraźny", a bohomazy na ścianach, rozbite butelki i grupki miłośników podziemnych libacji alkoholowych powracają. To nie II linia metra ani oczyszczalnia ścieków, to tylko dwie kamery, kilka mocniejszych żarówek, odrobina farby i szczypta zaangażowania. Niestety, tak teraz działa Warszawa, to bardzo prosta historia.
Tomasz Zdzikot
Autor jest radnym m.st. Warszawy