Osiedlowe brudasy zmorą sąsiadów. "Takie obrazki to codzienność"
15 lutego 2017
Nie chce ci się wynieść śmieci? Wyrzuć je za okno! Takie motto przyświeca mieszkańcom jednego z białołęckich osiedli.
Z pewnością każdemu z nas zdarzyło się wieczorem zapomnieć wyrzucić śmieci i zostawić je do rana w mieszkaniu lub na balkonie. Nic w tym złego, szczególnie że nie zawadzają one nikomu, a przykry zapach przeszkadza głównie nam. Mieszkańcy osiedla Pod Dębami, znajdującego się przy ul. Pasłęckiej, poszli jednak o krok dalej. Po co zostawiać śmieci w domu, albo w ogóle schodzić z nimi do altany śmietnikowej, skoro można wyrzucić je... za okno?
- Stosy butelek w moim ogródku, prezerwatywy, igły ze strzykawkami, setki petów. Ludzie, którzy mieszkacie w blokach na osiedlu Pod Dębami, pomyślcie, co robicie! Dwa dni temu znalazłam w ogródku worek ze śmieciami, bo komuś nie chciało się iść do kosza - pisze jedna z internautek. Jej wpis wywołał lawinę kolejnych. - Takie obrazki to na tym osiedlu codzienność. Pasłęcka jako osiedle to jedno wielkie nieporozumienie, wąskie uliczki, brak miejsca parkingowego, bloki tak blisko siebie, że można sobie cukier podawać, na klatce jest z 50 stopni ciepła, po prostu cud architektury - komentuje jeden z mieszkańców. - Ludzie tutaj nie dbają o przestrzeń wspólną w ogóle. Klatki brudne, w ogródkach śmierci. Niestety kultury nie nauczysz... - dodaje inny.
Nie jest to oczywiście jedyne osiedle na Białołęce, w którym dochodzi do podobnych sytuacji. Śmieciarze są wszędzie, ale sytuacja sprzed kilku dni przekroczyła wszelkie normy. Ktoś bowiem wyrzucił przez okno choinkę, która niefortunnie... zawisła na drzewie. Teorie takiego występku są - według mieszkańców - dwie. Albo komuś nie chciało się schodzić, żeby ją wyrzucić, albo - żeby nie zasypać igłami klatki schodowej - wyrzucił ją przez okno z zamiarem późniejszego umieszczenia jej w śmietniku. Choinka jednak zatrzymała się na gałęziach pobliskiego drzewa i z planu nici. Teraz drzewko stanowi zagrożenie dla innych mieszkańców.
Szukanie winnych na Pasłęckiej to szukanie igły w stogu siana, a zgłaszanie takich rzeczy do zarządu osiedla nic nie da, bo... zarządu nie ma. Każdy blok to oddzielna wspólnota mieszkaniowa, czyli mówiąc krótko, za porządek są odpowiedzialni wszyscy, a jednocześnie nikt. Powiadamianie służb także nie przynosi żadnych efektów. - Straż miejska chodziła po domach i upominała. Spokój był jeden miesiąc - opowiada jedna z mieszkanek. - Ja już nie daje rady. Sąsiedzi też zrezygnowali z walki i się stąd wynieśli - komentuje autorka wpisu.
Klaudia Leszczyńska