"Osiedle idealne" przy Górczewskiej. Wracamy do PRL
5 kwietnia 2019
Oglądając plany osiedla, mającego powstać na terenie dawnej fabryki domów przy Górczewskiej, można odbyć prawdziwą podróż w czasie. Wraca centralne planowanie rodem z głębokiego PRL-u.
20% mieszkań dla seniorów, 20% dla par, 45% dla rodzin, 15% - kawalerki i mieszkania dla studentów. 30 lat po upadku komunizmu nowe pokolenie urzędników, urbanistów i architektów uważa, że jest w stanie zaplanować od zera kawałek miasta idealnego, wolnego od problemów znanych z innych osiedli. Takie wrażenie można odnieść czytając o Warszawskiej Dzielnicy Społecznej, planowanej na prawie 17-hektarowym terenie po fabryce domów, przy Górczewskiej i linii kolejowej.
Ale to już było
- Ma być przyjemnie, ładnie i wygodnie - zapowiada ratusz. - Dzieci bezpiecznie dojdą do szkół i przedszkoli, bo między domami zamiast ulic z samochodami architekci projektują zieleń. Starsi w takiej przestrzeni bez barier, z drzewami i ogrodami, też poczują się lepiej. Chodzi o to, by połączyć wartości społeczne i środowiskowe, zapewnić przestrzeń dla wielopokoleniowej i zintegrowanej wspólnoty mieszkańców, gdzie nikt ze względu na wiek, możliwości finansowe czy model życia nie będzie wykluczony.
"Wartości społeczne", "wartości środowiskowe", "wykluczenie ze względu na model życia". Z każdej strony zapowiedzi WDS sączy się nowomowa, żywcem wyjęta z czasów tzw. realnego socjalizmu. Młode pokolenie historii ekonomicznej nie zna i nie lubi, więc zapewne nie ma świadomości, że to wszystko już było. "Miasta idealne" planowano od zawsze i nigdy się to nie udało, choć niekiedy powstawały prawdziwe dzieła sztuki.
Na dużą skalę pomysł narodził się w epoce renesansu, czego owocem jest choćby Zamość. W czasach nam bliższych była krakowska Nowa Huta czy warszawska Marszałkowska Dzielnica Mieszkaniowa. Za każdym razem miało być doskonale i za każdym razem pojawiały się nowe czynniki sprawiające, że plany brały w łeb. Chyba najbardziej spektakularnym przykładem jest los "wspólnych przestrzeni" na osiedlu Za Żelazną Bramą. Mieszkańcy mieli "integrować się" robiąc wspólne pranie i pijąc herbatę, ale skończyło się w najlepszym wypadku na opustoszałych korytarzach z gnijącymi paprotkami, a w najgorszym - na "mordowniach".
"Mieszkać inaczej"
Warszawska Dzielnica Społeczna ma składać się z dokładnie 2182 mieszkań dla 5128 osób. 20% będą stanowić mieszkania "społeczne", 50% będzie mieć czynsz z zaniżonymi, nierynkowymi cenami, a 30% będą stanowić mieszkania dostępne na zasadach komercyjnych. Wypuszczając na rynek tak dużo lokali samorząd zdestabilizuje rynek najmu i sprzedaży mieszkań oraz narazi się na wściekłość tysięcy warszawiaków, którzy za swoje mieszkanie płacą co miesiąc ciężkie pieniądze, mozolnie spłacając kredyty.
- Potrzebujemy poligonu doświadczalnego, dyskusji o tym, jak można mieszkać inaczej - mówi jeden z pomysłodawców osiedla Wojciech Kotecki. - I co to właściwie znaczy "mieszkać inaczej".
Więc co to znaczy? Z materiałów ratusza się nie dowiemy. Mamy zalew sformułowań o "zróżnicowaniu społecznym" i "wspieraniu integracji sąsiedzkiej", ale brakuje konkretów. Dlaczego ratusz nie poprzestanie na uchwaleniu bardzo konkretnego planu zagospodarowania i nie sprzeda działek? Jak urzędnicy chcą pilnować, by w 20% lokali mieszkały pary a 15% single i studenci? Co zrobią w sytuacji, gdy wspólnoty mieszkaniowe będą mieć inne pomysły? Ile zapłacą za to podatnicy i czy rok, w którym mamy 2 miliardy dziury budżetowej to rzeczywiście dobry moment na ogłaszanie budowy nowego, wspaniałego świata?
(dg)