Nie tam gdzie trzeba
28 września 2007
W pośpiechu i bez przemyślenia urzędnicy dzielnicy przeznaczają miliony na place zabaw. Tłumaczą, że pieniądze dostali niespodziewanie i muszą je szybko wydać, żeby nie trzeba było oddawać ich do budżetu miasta.
- To działanie po omacku i bez żadnej wizji - mówi "Echu" radny PO zastrzega-jący sobie anonimowość. - Im głębiej wgryzam się w urzędowe procedury, tym bardziej jestem rozczarowany. Nie mam nic przeciwko placowi zabaw w Chosz-czówce, ale dlaczego dwa, skoro żaden nie powstanie w zagłębiu dzieci w okolicach Berensona i Głębockiej?
Naczelnik wydziału ochrony środowiska Andrzej Kiryluk broni się, że pieniądze na ten cel zostały przyznane dopiero w połowie tego roku. Dzielnica musiała szybko znaleźć wolne działki należące do niej i przeznaczone w planie zagospodarowania na ten cel.
Efekt tego "szukania" jest taki, że place zabaw mają powstać przy ulicach Wid-nej, Brzezińskiej i Topolowej. Trwają prace projektowe. Naczelnik Kiryluk powie-dział "Echu", że jordanki powinny być gotowe do końca kwietnia przyszłego roku.
Mieszkańcy Białołęki od dawna skarżą się na brak placów zabaw. Takie z praw-dziwego zdarzenia i ogólnodostępne buduje w dzielnicy w zasadzie tylko spółdziel-nia "Praga", mniejsze stawiają developerzy za swoimi murami.
Na wiosnę dzieci z Nowodworów doczekają się nowego placu, ale dlaczego jed-nego, skoro dwa powstają w rejonie dzielnicy, gdzie mieszka kilkadziesiąt razy mniej dzieci? Dlaczego żaden nie powstanie w okolicach osiedla Derby, gdzie dzieci aż piszczą za jakąkolwiek rozrywką?
Trudno zrozumieć, czym kierowali się nasi urzędnicy? Usprawiedliwianie się "niespodziewanymi" pieniędzmi świadczy jedynie o tym, że nie mają oni żadnej wizji rozwoju dzielnicy, że pochłonięci Czajką i przeniesieniem kupców na Marywil-ską, zupełnie zapomnieli, że problemem numer jeden Białołęki jest lawinowo wzrastająca liczba dzieci. Dzieci, dla których samorząd nie robi niemal nic.
Agnieszka Pająk-Czech