Najbardziej niezwykłe miejsce na Targówku
6 listopada 2018
Warszawiacy wykorzystali długi weekend nie tylko na odwiedzenie grobów bliskich, ale też zwiedzanie zabytkowych cmentarzy. Jeden z nich wciąż czeka na odkrycie.
Ruchliwy przystanek autobusowy, charakterystyczny drewniany dom, potężna brama i ogrodzenie zdobione gwiazdami Dawida - na żydowski cmentarz na Bródnie nie sposób nie trafić. "Cmentarz i wystawa otwarte są od niedzieli do czwartku w godz. 10.00-16.00 oraz w piątek 10.00-14.00. Ostatnie wejście na 30 minut do zamknięcia. W święta polskie i żydowskie cmentarz i wystawa są zamknięte" - czytamy na furtce. Zegarek podpowiada, że kirkut powinien być czynny, ale na terenie nie widać żywej duszy. Choć po chwili ze stojącego przy wejściu pawilonu wychodzi miły człowiek, zapraszający do zwiedzania, uczucie samotności towarzyszy aż do końca spaceru.
Nie ma żywej duszy
Powiedzieć, że otwarty w tym roku po renowacji cmentarz odwiedza mało osób, to nie powiedzieć niczego. Jeśli nie liczyć człowieka, otwierającego drzwi i pobierającego 10 złotych za wstęp, na terenie nie ma zazwyczaj absolutnie nikogo. Zwiedzanie warto zacząć od niedużej, ale ciekawej wystawy "Bejt almin - dom wieczności", z której dowiemy się sporo o historii cmentarza na Bródnie oraz żydowskich zwyczajach, związanych ze śmiercią i pogrzebem. Największe wrażenie robią zdjęcia wykonane świeżo po II wojnie światowej. Pojedyncze nagrobki były wtedy doskonale widoczne z okien okolicznych domów. Dzisiejszy gęsty las wyrósł później, w czasach PRL, gdy kirkut został skazany na zapomnienie.
- Pośrodku dzikiego lasu odkrywamy największe na świecie składowisko macew - czytamy na stronie Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Warszawie. - To wszystko, co pozostało na powierzchni ziemi z jednego z największych cmentarzy żydowskich na świecie. Pomiędzy 1743 a 1940 rokiem pochowano tu około 250 tys. osób.
Niezwykła sceneria
Jesienią cmentarz wygląda niesamowicie. Zanim dotrzemy do centralnej części, musimy przejść szeroką, brukowaną aleją przez malowniczy, różnokolorowy las. Z każdym krokiem w żółto-zielonym krajobrazie widzimy coraz więcej pojedynczych, czerwonych liści. Później pojawia się czerń macew.
Nagrobków jest kilka, potem kilkanaście, a wreszcie wchodzimy na otwartą przestrzeń, gdzie zaczyna do nas docierać, ile pokoleń warszawiaków zostało pochowanych w tym miejscu. Wśród setek macew pokrytych hebrajskim pismem można odnaleźć pojedyncze, z których odczytamy nazwiska zapisane po polsku albo rosyjsku. Skromne pamiątki po dawnej Polsce, która odeszła w ubiegłym stuleciu.
(dg)