Tak wygląda nagły atak zakrzepicy. "Nie byłam zdziwiona, byłam zszokowana"
Dla 74-letniej Haliny zakrzepica była jak piorun z jasnego nieba. Czekały na nią lata spokojnej emerytury, zdrowie dopisywało, a wyniki badań były wręcz podręcznikowe. Jednak jeden dzień zmienił wszystko - rozległy zator płucny okazał się być największym zagrożeniem w jej dotychczasowym, aktywnym życiu. Medonet opisuje, jak wyglądała jej walka o życie i co z niej wyniosła.
Halina swoją historię nazywa "najgorszym scenariuszem", bo zakrzepica zaatakowała ją nagle i bez żadnych wcześniejszych sygnałów ostrzegawczych. - Choroba objawiła się w momencie, gdy już doszło do zatoru płucnego - wspomina w rozmowie z Medonetem. Pani Halina, która od lat mieszka w Austrii, kilka dni przed dramatycznym wydarzeniem odwiedziła lekarza. Ten chwalił ją za zdrowy tryb życia i brak poważniejszych dolegliwości. Poranek feralnego czwartku zaczął się jednak dramatycznie: potężne zmęczenie dosłownie sparaliżowało jej ciało, a dwa dni później do objawów dołączył przenikliwy ból brzucha.
Jeszcze do niedawna Halina uznawała siebie za okaz zdrowia. Nigdy nie paliła, dbała o dietę i regularny ruch. Geny również zdawały się działać na jej korzyść: mama żyła 90 lat, a babcia niemal sto. Sytuacja wyglądała inaczej, niż można było się tego spodziewać. - Nie miałam żadnych wcześniejszych objawów. Zupełnie nic nie zapowiadało, że coś takiego się stanie - przyznaje.
Historia zakrzepicy pani Haliny być może miała swój początek 20 lat wcześniej, gdy złamała kości śródstopia. Jak sama przyznaje, nie poddała się wtedy fizjoterapii, a opuchlizna i problemy z nogą towarzyszyły jej od tego czasu. Pod opieką angiologa dbała o profilaktykę: nosiła pończochy uciskowe, piła dużo wody i regularnie odwiedzała specjalistów.
Zmęczenie, które zaatakowało nagle, wyraźnie jednak różniło się od czegokolwiek, czego pani Halina wcześniej doświadczyła. - Byłam po prostu wycieńczona, jakby ktoś spuścił ze mnie całą krew - opowiada. Złe samopoczucie rosło, a ona starała się funkcjonować, dopóki rozmowa telefoniczna z farmaceutką i zarazem przyjaciółką nie okazała się decydująca. - Powiedziała mi: "Jedź szybko do szpitala. To mi bardzo nie pasuje". Dzięki temu trafiłam na SOR, gdzie zdiagnozowano rozległy zator płucny.
Zakrzep, który oderwał się i powędrował do naczyń krwionośnych płuc, w istocie okazał się być otarciem o śmierć. Prof. Agata Bielecka-Dąbrowa, kardiolog, wyjaśnia, że zator zamyka tętnice lub ich rozgałęzienia, prowadząc do masywnego niedotlenienia narządów. Objawy, jak duszność lub ból w klatce piersiowej, mogą przypominać inne schorzenia, co utrudnia szybką diagnozę. - Nieleczona zatorowość płucna ma śmiertelność na poziomie 30 proc. - podkreśla ekspertka.
Pani Halina spędziła w szpitalu dwa tygodnie, a dbałość o zdrowie stała się jej życiowym priorytetem. Dzięki kontaktowi z austriackim specjalistą, który bada pacjentów z bezobjawową zakrzepicą, przeszła regularne kontrole. Wciąż zmaga się z lękiem o przyszłość, jednak choroba nauczyła ją jeszcze bardziej doceniać życie. - Mówię w duchu: "Boże, jak mi jest dobrze, jaka ja jestem szczęśliwa" - mówi, spacerując brzegiem oceanu w miejscu, które teraz nazywa swoim domem.
Źródło: www.medonet.pl