Mama na BUD-zie, czyli o robieniu wrażenia
11 kwietnia 2013
Co ja sobie myślałam! Że skoro robiłam to już ze studentami na Ujocie, młodymi matkami w domu kultury, młodzieżą licealną w mieście Krośnie, garstką rozkochanych w sztuce maluchów w krakowskim Bunkrze Sztuki i tak dalej, i temu podobne, na pewno poradzę sobie z dzieciakami na BUD-zie. No, bo jakże, kto jest starą wyjadaczką wszelkich warsztatów kreatywnego pisania, jeśli nie ja!
Uroczystym wręczeniem dyplomów z naukowym tytułem bakałarza (dla tych, którzy zaliczyli jeden semestr) lub magistra (dla studiujących przez cały rok) zakończył się 18 czerwca wiosenny semestr Białołęckiego Uniwersytetu Dzieci, prowadzonego przez Fundację Ave przy wsparciu miejskiego biura edukacji. Rozumiecie, ogromnie chciałam przeżyć ten wspaniały moment, gdy Rozalia wejdzie do sali, podekscytowana, jak zawsze, zgadująca od progu, czyje sto złotych tym razem zostanie spalone albo czy zrobią z gazety linę, której w żaden sposób nie da się rozerwać - a tu mama. Mama w roli autorytetu. Ale tak się złożyło, że zanim dotarła do mnie grupa Rozalii, obsłużyłam trzy inne. Gdy grupa Rozalii zasiadła w ławkach, byłam już w stanie powiedzieć tylko: "Proszę, bądźcie dla mnie mili.". Byli mili. A także zainteresowani, żywi, przejęci, rozbrykani, wypowiadający znienacka zdania, których nie powstydziłby się poeta, dociekliwi, znudzeni, wyglądający przez okno, bawiący się roletami, łapiący mnie za sweter i nie puszczający, dopóki nie wysłucham bajki, którą właśnie ułożyli, tańczący do wiersza (zastanawialiśmy się, czy można zatańczyć wiersz i okazało się, że owszem, tak!) albo w doskonałym bezruchu kontemplujący spod szafy resztę tańczącej do wiersza grupy. Prowadząc te zajęcia, zrozumiałam, jaki podziw należy się nauczycielom, którzy muszą ogarniać trzydziestoosobowe grupy codziennie przez kilka godzin z rzędu. Prowadząc te zajęcia, zrozumiałam, jaki podziw należy się nauczycielom, którzy muszą ogarniać trzydziestoosobowe grupy codziennie przez kilka godzin z rzędu.
Do tej pory po prostu podrzucaliśmy Rozalię na zajęcia BUD-u, a po nich ją odbieraliśmy z tradycyjnym pytaniem, czy było fajnie. Teraz miałam okazję przekonać się, jak to wszystko działa, a wierzcie mi, to niezwykły kombinat. W każdej grupie było do trzydzieściorga dzieci, w wieku zbliżonym, ale nie tym samym, o naprawdę różnych zainteresowaniach - oczywiste jest, że program zajęć trzeba skonstruować tak, żeby były ciekawe dla wszystkich, przynajmniej dla większości dzieci. I jeszcze bardziej oczywiste jest, że jest to ogromnie trudne. A już na cud zakrawa, że organizatorom BUD-u to się jakoś udaje. Inspirujące są też koszty, jakie ponoszą za tę edukację maluchów rodzice - sześćdziesiąt złotych za semestr takich zajęć - do niedawna było pięćdziesiąt - jest, w moim przynajmniej pojęciu, kwotą symboliczną, zwłaszcza teraz, gdy na własne oczy mogłam zobaczyć, jakie tłumy na uniwersytet przychodzą i na osobistym gardle mogłam się przekonać, ile fizycznego wysiłku trzeba włożyć w komunikację z tymi tłumami.
Ale nie mam wątpliwości, że było warto. Jedna dziewczynka, już właściwie po zajęciach, stłukła sobie łokieć. Jestem matką, działam instynktownie, aczkolwiek z poprawnością polityczną nie ma to pewnie wiele wspólnego: posadziłam ją sobie na kolanach i zaczęłam pocieszać, głaszcząc po tym stłuczonym łokciu. Po jakimś czasie łokieć przestał boleć, więc pytam - ją i zebrane dookoła maluchy - "i co, będziesz żyła?". Na co jeden z rezolutnych kolegów zagląda jej w buzię i komentuje: "No, nie wiem, proszę zobaczyć, jaką ona ma próchnicę.". Ta riposta, bezwzględna i śmieszna jak z Quentina Tarantino, rozbawiła mnie do łez. I to był tylko jeden z błyskotliwych bon motów, jakimi obdarowali mnie moi weekendowi białołęccy uczniowie w tamtą sobotę między dziewiątą a czternastą.
Po wszystkim oczywiście spytałam córkę, jak jej się podobało. Rozalia, która jest mistrzem metaforycznego komplementu, powiedziała, że gdybym była hotelem, dałaby mi pięć gwiazdek. Znaczy podobało się. Ale choć pochwała rodzonego dziecka zrobiła mi ogromną przyjemność, to ja sama również dałam sobie zaimponować bez reszty, oglądając BUD od zaplecza. I mam jedną konkluzję: gdyby BUD był hotelem, zasługiwałby na pięć gwiazdek. Znaczy, naprawdę nieźle jest!
Justyna Bargielska
Autorka jest jedną z najbardziej znanych współczesnych polskich poetek i pisarek, mieszkanką Białołęki, prywatnie mamą Rozalki (studentki BUD), laureatką m.in. Nagrody Literackiej Gdynia (dwukrotnie), nominowaną do Paszportów Polityki oraz Nagrody Literackiej NIKE..