Lepiej nie chorować
12 września 2008
- Ostatnio moja córka musiała dostać się na ostry dyżur ortopedyczny. Okazało się, że w całej Warszawie pracuje tylko jeden. Można sobie wyobrazić, co się działo.
Tak niestety jest, że codziennie wyznaczony szpital ma dyżur ortopedyczny. Zazwyczaj jest jeden na całą Warszawę. Pacjentów z urazami jest cała masa, a lekarz tylko jeden lub dwóch na dyżurze. W takich warunkach rzeczywiście nie da się pracować. Ludzie spędzają pod gabinetem nawet całą noc, zanim zostaną zdiagnozowani. Przyczyna jest prosta - NFZ nie daje pieniędzy. W dodatku brakuje specjalistów.
- Nawet w poradniach ortopedycznych zapisy są na kilka miesięcy naprzód - mówi jeden z warszawskich ortopedów, który nie chciał podać do publikacji swo-jego nazwiska. - Najgorsze jest w tym wszystkim to, że młodzi lekarze robią u nas specjalizację, a potem dostają oferty od zachodnich szpitali i uciekają za granicę. Większość z nich o niczym innym nie mówi. A to dlatego, że zarobki za granicą są o wiele wyższe, no i znacznie większe możliwości rozwoju zawodowego. To ściąga młodych lekarzy. U nas zostają nieliczni. Obecnie zapisując się na kolejną wizytę u ortopedy nie można liczyć na to, że trafimy na tego samego lekarza. Zazwyczaj jest już inny. Pacjenci traktowani są metodą spychologii. Pacjent przyjdzie, lekarz kieruje go na badania, po kilku tygodniach - w dobrym wypadku - z powrotem tra-fia do gabinetu. Tu jest już inny lekarz, który kieruje na kolejną serię badań i nie stawia diagnozy, bo jest "za wcześnie". Przy następnej wizycie znowu inny lekarz każe dalej robić badania metodą "niech się inny martwi, mnie tu już nie będzie". Ta chora sytuacja nie ma końca. Rzadko trafia się teraz na sumiennego lekarza. Większość pracę w polskich szpitalach traktuje jako okres przejściowy. Dopiero za granicą okazują się być lekarzami z powołania. Niestety służba zdrowia nie robi nic, by zatrzymać w kraju dobrych specjalistów. Praca po kilkadziesiąt godzin i marne stawki zniechęciłyby raczej każdego - mówi lekarz.
I jak tu może być dobrze?
Nasza redakcyjna koleżanka niejednokrotnie lądowała w szpitalu na dyżurze ortopedycznym. Jej zdaniem to jeden wielki horror.
- Przyjechałam do szpitala. W okienku założono mi kartę i kazano czekać. Przede mną kilkadziesiąt osób - naliczyłam trzydzieści parę. Siedzę i czekam, bo nie wiem, co mi jest. Obok mnie siedzi młody chłopak, który ma złamaną nogę - wyje z bólu. Nikt się nim nie interesuje, bo właśnie przyjechał człowiek z wypadku, którego jak najszybciej trzeba zdiagnozować - następne pół godziny w plecy. Wszyscy twardo czekają w kolejce. Nikt nie przepuści chłopaka z potwornym bólem nogi - musi odstać swoje. Gdy tak siedziałam i czekałam, pomyślałam sobie, że lepiej, gdybym uczestniczyła w jakimś wypadku, bo by mnie tu przywieźli i szybciej się mną zajęli - opowiada.
Opisane sytuacje nie wymagają chyba większego komentarza. Nasuwa się jednak pytanie: po co płacić na ZUS, skoro i tak nic z tego nie mamy? Lepiej za-inwestować w kartę pacjenta w prywatnej klinice i co miesiąc płacić składki, niż leczyć się w państwowej służbie zdrowia. Tylko skąd wziąć na nią pieniądze, skoro jedną trzecią kasy zabiera nam obligatoryjnie ZUS?
Agnieszka Pająk-Czech